Kiedyś prowadziłam z pewnym człowiekiem dyskusję na temat form zagłady ludzkości. Po kilku minutach przerzucania różnych argumentów doszliśmy do wniosku, że nie potrzeba wojny, by na świecie zapanował chaos, wystarczy pozbawić cały glob prądu.
Współczesny świat nie istnieje bez elektryczności - pada prąd, pada cały system. Jesteśmy całkowicie uzależnieni od urządzeń elektronicznych.
Niedawno zdecydowałam się przeczytać zalegającą na półce książkę Macieja Kuczyńskiego Katastrofa, wydaną jeszcze w PRLu.
Realia bliżej nieokreślonej przyszłości, świat to teraz jedno wielkie państwo, nie ma granic, pieczę nad wszystkim sprawuje jeden rząd złożony z przedstawicieli różnych nacji. Pewnego dnia ktoś wpada na pomysł zburzenia panującego ładu. Jest tak zniesmaczony współczesnym światem, że postanawia cofnąć go do epoki kamienia łupanego.
Co robi, by osiągnąć ten cel? Tak, pozbawia ludzkość prądu.
To na nowo rozbudziło moje stare przemyślenia - właśnie teraz jesteśmy najbardziej narażeni na tego typu dezintegrację. Całkowicie oddaliśmy się w ręce technologii, zapominając, że jest ona tworem człowieka i jak wszystko, co stworzył człowiek, może zostać z łatwością zniszczona.
Nie jestem przeciwniczką rozwoju technologicznego, w końcu sama czerpię z niego garściami, uważam tylko, że nie powinniśmy tak beznadziejnie uzależniać się od tych wszystkich udogodnień i nowoczesnych rozwiązań.
Powinniśmy cały czas mieć w głowie myśl, że to się może kiedyś skończyć i znów będziemy zdani wyłącznie na siebie. Tylko trzeźwe myślenie i umiejętność radzenia sobie w prymitywnych warunkach pomogą nam uniknąć całkowitego zezwierzęcenia, które widzi się w tych wszystkich postapokaliptycznych filmach czy książkach.
Człowiek jest w tym wszystkim najbardziej bezradny, bo najdalej odszedł od naturalnych warunków życia.
Zatruwa nas cywilizacja, w jej kleszczach giniemy powolną śmiercią, budujemy dookoła siebie klatkę, której kraty wciąż sami zacieśniamy.