Za oknem żywi ludzie, inny wymiar, inne życie...
Znów bombardują mnie myśli, które odpychałam od siebie przez kilka ostatnich tygodni. Przez te dni nie czułam potrzeby wywalania z siebie smutków, bo potrafiłam nad nimi zapanować, teraz znowu natłoczyło się tego cholerstwa i nie mogę się przebić do pokładów swoich idyllicznych wizji.
Siedziałam dziś na kanapie i w głowie prowadziłam swoją wizytę u terapeuty. W myślach mówiłam to, co powiedziałabym w rzeczywistości, gdybym nie zamieniała się w bezmózgą gąskę, kiedy to mam rozmawiać z kimś o swoich problemach.
Dziś włóczę się jak cień, jestem w kiepskiej formię psychicznej i fizycznej. Co chwila ktoś mnie pyta, co mi jest, bo wyglądam, jakbym miała zaraz umrzeć. Odczuwam ból cielesny i mam paskudne myśli, a to zawsze odbija się na mojej aparycji.
Dzisiaj mam ochotę zrzucić trzydzieści kilo i umrzeć z wycieńczenia. Dzisiaj pochłania mnie paskudna monotonia mojego bytu i nieokiełznane poczucie gorszości, wyobcowania, bycia człowiekiem setnej kategorii.
Dzisiaj mam po prostu gorszy dzień. Tak zły, że nawet nie jestem w stanie karmić się swoimi fałszywymi nadziejami na to, że kiedyś będzie lepiej...
I think I'll be alright, just as long, as I feel the sun again...