Niecierpliwie czekam na dzień, kiedy to przestanie zależeć mi na cudzej aprobacie w pewnym aspekcie mojej egzystencji.
Śnił mi się dziś zabójca dzieci. Wysłano mnie do psychiatry - Hannibala Lectera, którego ucieleśniał jego serialowy odtwórca, choć osobiście preferuję Lectera w wykonaniu Hopkinsa - bym pomogła go ująć, bo kiedyś zostałam przez niego porwana, jednak zdołałam uciec.
Nie pamiętałam tego, mój umysł zastosował tak zwane wyparcie, więc musiałam poddać się hipnozie. Z początku się wahałam, gdyż bałam się tego, co mogę zobaczyć, jednak ostatecznie na wszystko przystałam.
Zobaczyłam człowieka w policyjnym mundurze, była ze mną jakaś dziewczynka, podał nam środek, który sprawił, że nie mogłyśmy się ruszać. Łamał mi palce i opowiadał o różnych torturach, które przyszykował.
Tu spanikowana wyrwałam się z transu i wskazałam miejsce, które zobaczyłam - była to stara, drewniana szopa po środku pola uprawnego. W jej wnętrzu znaleźliśmy ubrany w niebieską sukienkę w białe kwiaty szkielet. Następnie zaczęliśmy kopać na zewnątrz - pod ziemią znalazłam całą masę dziecięcych szkieletów, trafiły się także kości małego psa.
Zdruzgotana wtuliłam się w Lectera, który był mi szczerze życzliwy i poprosiłam go, by znalazł tego morderce, a następnie go zabił. Wcześniej zadałam pytanie: czy zabicie człowieka jest trudne?
Odpowiedział, że tak.
Przeraża mnie trochę to, jak działa mój mózg - wczoraj zastanawiałam się, czy czasem nie wyparłam czegoś ze świadomości, a potem śni mi się taki sen.
Miniona noc nie była miła - ciało znowu się buntowało, dawało mi nieźle w kość.
Niecierpliwie czekam na moment, kiedy to przestanę słyszeć te nieustanne piski doprowadzające mnie do szału i nie będzie już więcej wyimaginowanych pająków zjeżdżających z sufitu.
Nie boję się pająków, ale świadomość, że jakiś mógłby chodzić po mojej pościeli jest nieco odstręczająca.