sobota, 30 listopada 2013

Myśl dnia

~*~

Robaczywy owoc też zawiera witaminy 
- Adam Decowski.

~*~

    Wspominałam już tu kiedyś, że dosyć często zdarza mi się przypadkiem trafić na zdanie, które idealnie wpasowuje się w moje aktualne odczucia, przemyślenia, sytuacje, jakie mnie spotykają. Tak jest i z powyższym cytatem. 
Wczoraj jeden z komentarzy wywołał we mnie lawinę pewnych przemyśleń, a to zdanie perfekcyjnie się do tej sytuacji dopasowało. Trafiłam na nie dzisiaj, było hasłem w krzyżówce, nie mogłam się nie uśmiechnąć na jego widok i skojarzenie z dniem poprzednim. 
Opisałabym całą sytuację, ale to mogłoby dać ludziom, którzy nie przepadają za mną, jaką za autorką, pretekst to zarzucenia mi nieumiejętności przyjmowania krytyki. Byłby to oczywiście osąd bardzo niesprawiedliwy, bo dane przemyślenie odnosiło się bardziej do postawy społecznej niż mojej pisaniny, ale wolę nie ryzykować, już zbyt wiele razy wychodziłam na zadufaną grafomankę, więc wolę oszczędzić sobie nieprzyjemności. 

piątek, 22 listopada 2013

Myśl dnia - gniew

~*~

Lekarstwem na gniew jest milczenie.

~*~

     Kto z nas nigdy nie doświadczył tego paskudnego uczucia, jakim jest gniew? Czy jest choć jedna osoba, która w złości nie powiedziała czy nie zrobiło czegoś, czego później żałowała? Znajdzie się ktoś, kto ani razu nie uderzył pięścią w ścianę czy też jakiś twardy przedmiot w przypływie ogromnej, monstrualnej wręcz złości? 
Wielokrotnie wyżywałam się na innych, kiedy nie byłam w stanie poradzić sobie ze swoimi emocjami. Obelgi, czasami nawet rękoczyny owszem, przynosiły ulgę, ale tylko chwilową, potem do gniewu dołączały też wyrzuty sumienia i było jeszcze gorzej. W końcu nauczyłam się pewnej rzeczy - gdy ktoś piekielnie mnie zezłości, muszę się po prostu zamknąć. Tak zwyczajnie po ludzku stulić dziób i poczekać, aż największa fala złości minie. 
Liczenie do dziesięciu - może to banalne, ale w połączeniu z głębokimi oddechami naprawdę pomaga. Kilka, kilkanaście, czasami nawet kilkadziesiąt minut ciszy i jestem gotowa do kulturalnego wyjaśnienia sprawy, rozwiązania problemu czy czegokolwiek innego, co wywołało mój gniew. Wtedy mam pewność, że nie palnę czegoś, czego nie powinnam, że nie pogorszę sytuacji, a wręcz przeciwnie, jakoś ją załagodzę.
Oczywiście nie zawsze ta sztuka mi się udaje, wciąż mam momenty utraty całkowitej kontroli nad sobą, ale czy mi się to podoba, czy nie, jestem człowiekiem i siłą rzeczy muszę zaliczać takie "upadki".


Generalnie to powyżej to jakiś bełkot, którego sama nie ogarniam, ale nie chciałam publikować samej myśli, poczułam potrzebę dorzucenia czegoś od siebie. 
Z tymi moimi potrzebami to już sama ledwo wytrzymuję, bo czuję przymus i chcąc nie chcąc, piszę, a potem publikuję jakieś gówniane wywody, niemające ani ładu, ani składu. 
Diabełek z lewego ramienia próbuje mnie wykończyć... I innych przy okazji.

czwartek, 21 listopada 2013

Myśl dnia

 ~*~

Nietrudno zgodzić się z twierdzeniem, będącym punktem wyjścia rozumowania Buddy, że całe życie jest cierpieniem. Lęk przed śmiercią, starością i chorobą oraz świadomość, że nigdy nie możemy liczyć na spełnienie wszystkich pragnień, to tylko niektóre z licznych źródeł cierpienia. Nikt nie przeczy, że istnieje szczęście, ale niemal z definicji jest ono nietrwałe i ulotne. 
- Martin Seymour - Smith 

środa, 20 listopada 2013

Szczęście

    Jak zepsuć mi humor na kilkadziesiąt godzin? Co trzeba zrobić, by zepchnąć mnie z torów właściwego myślenia? Wystarczy jedno błahe stwierdzenie - jestem szczęśliwa/ -y.
Nie akceptuję cudzego szczęścia, nie chcę go oglądać, nie chcę być nim napastowana. Pod tym względem jestem piekielnie złym człowiekiem.
To nie jest też tak, że życzę wszystkim wiecznych trosk i bólu, niech sobie będą szczęśliwi, proszę bardzo, tyle ich, ale niech się z tym tak kurewsko nie obnoszą - idź bądź szczęśliwy gdzie indziej, jakby to ujął współczesny internauta.
Szczęście to dla mnie drażliwa kwestia, co zapewne nie raz udowodniłam. Nie próbuję na siłę niszczyć takiego stanu ducha w drugim człowieku, to byłoby okrutne, ale nie potrafię opanować poczucia satysfakcji, gdy po kilku dniach wielkiego szczęścia, którym trzeba się było chwalić wszem i wobec, owy człek wpada w szpony mroku i załamania.
Szczęście to taka rzecz, która jest nam dana tylko na chwilę, więc warto z niego korzystać i pielęgnować je w sobie, zamiast ogłaszać to całemu światu, a potem czuć się jak idiota, gdy los wyrwie nam je z rąk. Bo nic nie trwa wiecznie, więc im więcej zachowuje się dla siebie, tym lepiej.
Jestem niesprawiedliwa? Okrutna? Zgorzkniała? Zazdrosna? Wykazuję się przeogromną hipokryzją? Mam problem sama ze sobą i przerzucam swoją własną nienawiść do samej siebie na ludzi, którym w odróżnieniu ode mnie się powiodło?
Napiszcie mi coś, czego nie wiem...
~*~

MYŚL DNIA:

W oczach złego psa wszystko jest złe.

sobota, 2 listopada 2013

Znieczulenie

    Ostatnimi czasy zaczęłam dosyć regularnie oglądać program Kobiety, które niosły śmierć. Bardzo często określa się tam jakieś zbrodnie jako makabryczne, najbrutalniejsze w historii, szokujące, a ja tym czasem odpowiadam w głowie: e tam, to wcale nie było takie brutalne. Przeraża mnie to, bo przecież morderstwo samo w sobie jest czymś brutalnym, co automatycznie powinno wywoływać w człowieku dreszcz przerażenia. I kiedyś tak było ze mną, wspomniano o byle zbrodni, a ja już trzęsłam się jak osika, czując nieprzyjemny ucisk w zdających się gotować narządach. A teraz? Teraz czuję głównie pogardę dla sprawcy i frustrację, gdy dowiaduję się, jak niski wyrok otrzymał, albo gdy okazuje się, że może mieć szansę na wcześniejsze zwolnienie. Ale nie jestem już w szoku, nie zbiera mi się na wymioty, gdy ktoś podaje dokładne szczegóły dokonanego gdzieś zabójstwa. Morderstwo stało się dla mnie czymś naturalnym, co jest na stałe wpisane w naszą kulturę. Nie oznacza to oczywiście, że popieram takie działania, absolutnie nie! Chodzi raczej o ukazanie tego, jak wszechobecność przemocy i mordów w przemyśle rozrywkowym potrafi znieczulić człowieka. Przyzwyczaja go do brutalnych obrazów, poniekąd sprawia, że przechodzi z tym do porządku dziennego, w końcu gdy widzimy coś kilkaset razy, chociażby w telewizji, w pewnym stopniu zaczynamy się z tym oswajać i to nie jest już takie straszne. Dziś tak naprawdę nie jestem w stanie obejrzeć jedynie Czasu zabijania, ale to przez zawarty tam gwałt na dziecku, bo gwałt, mimo iż jest tak samo "popularny" w filmach z dreszczykiem czy w zbrodniach dokonywanych w prawdziwym życiu, co morderstwo, wciąż mnie szokuje, wciąż wywraca wnętrzności do góry nogami, wciąż napawa ogromnym przerażeniem i obrzydzeniem. W tej kwestii nie jestem znieczulona jak użytkownicy forum filmowego, którzy twierdzą, że gwałt w Ostatnim domu po lewej był zdecydowanie za mało brutalny i nie powinien nikogo szokować...