Mroźna listopadowa noc. Ulica spowita gęstą mgłą. Niemal grobową ciszę przerywa nagle intensywny hałas. Pies zaczyna złowrogo szczekać. Każdy porzuca swoje zajęcia i podbiega do najbliższego okna. Niczego nie można dostrzec, a rumor się nasila. Razem z nim rośnie niepokój, przez głowę przechodzi myśl, by pochwycić największy nóż - w razie, gdyby trzeba było się bronić.
Klamka balkonowych drzwi ustępuje, korytarz wypełnia się zimnym powietrzem, przez ciało przechodzi dreszcz. Snop światła zalewa fragment trawnika, po czym powoli się przesuwa i zatrzymuje na torbie z motywem czerwonych róż. Ta co chwila wypluwa po jednej zgniecionej puszce.
Przestrach mija, jego miejsce zajmuje zaskoczenie. Czyżby jakaś magia? nasuwa się bezwolnie. Odpowiedź przychodzi kilka sekund później, gdy z torby wysuwa się niewielki pyszczek, a potem reszta szczurzego ciała.
Puszki biznes marny, ale gromadkę szczurzątek z czegoś utrzymać trzeba...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz