Leżąc w łóżku i wpatrując się w połowie rozświetlone niebo, zastanawiałam się nad swoim istnieniem. Doszłam do wniosku, że mimo iż boję się zmian i darzę je niezmierzoną nienawiścią, ogromnie ich potrzebuję. Potrzebuję powrotu na łono społeczeństwa, by znów poczuć się jak człowiek w pełnym tego słowa znaczeniu. Można by rzec, że podjęłam nieodwołalną decyzję. I wiecie, co stało się potem? Zasnęłam i przyśnił mi się sen, który w nieco zniekształcony sposób przypomniał mi o odrzuceniu, jakiego niegdyś doznałam, o podłości ludzi, których darzyłam serdecznymi uczuciami, o bólu, który wdarł się do mojej świadomości za sprawą niecnych uczynków i okrutnych słów autorstwa istot składających się na świat zewnętrzny.
I wszystko wróciło do normy - znów spojrzałam na świat i ludzi przez pryzmat zaszczutej ofiary (tak, jestem ofiarą; nie, nie jestem z tego dumna, ale też się tego nie wstydzę, akceptuję to jako fakt, którego nie zamierzam się wypierać, bo to irracjonalne) i odechciało mi się jakichkolwiek zmian, jakiegokolwiek powrotu do tej krainy fałszu, podłości i niewdzięczności.
Bo może i człowiek jest zwierzęciem stadnym, ale posiada też coś takiego jak duma i niektórym jednostkom ludzkim, takim jak ja, nie pozwala ona żyć wśród istot, które nim gardzą i traktują jak człowieka gorszej kategorii.
Żywiłem jak najlepsze uczucia, ale odpłacono mi za nie wzgardą i odrazą. - Mary W. Shelley Frankenstein
P.S - wiecie, jakie książki są najlepsze, godne tego, by nadać im miano wybitnych? Te, w których zawsze znajdzie się fragment, którym czytelnik może podsumować swoją sytuację życiową czy wypełniające go w danej chwili uczucia.