Zmuszam się do czytania, by zabić czas. Dni, tygodnie i miesiące płyną zatrważająco szybko, z kolei minuty i godziny ciągną się w nieskończoność.
Znów odczuwam przytłaczające pragnienie stworzenia czegoś ze słów, ale mam pustkę w głowie - nie licząc myśli z serii: i tak nic z tego nie wyjdzie. Wątpię w swoje umiejętności (co według Sylvii Plath jest wrogiem kreatywności) czy ich nie posiadam? Nie czuję już potrzeby wystawiania się na cudzy osąd, a jednocześnie wiem, że bez niego będę bezustannie uderzać głową w mur, który sama stawiam.
Czy to w ogóle jest istotne? Czy powinnam zaprzątać sobie tym umysł, skoro muszę być teraz skupiona na powrocie do normalności? Nie wiem, czy powrót to odpowiednie słowo, skoro w gruncie rzeczy nigdy nie czułam się normalna, a jedynie czasem udawało mi się udawać normalność.
Najchętniej bym zasnęła. Zawroty głowy i ta nieznośna lekkość w jej obrębie tylko nasilają to pragnienie. Gdybym nie miała wokół siebie ludzi, całą dobę spędzałabym w łóżku. Nawet kąpiel wymaga ode mnie potężnego samozaparcia. Nie umiem po prostu wstać i egzystować, do wszystkiego muszę się zmuszać, nawet do przewrócenia na drugi bok.
Zamiast wyjść z łóżka wyobrażam sobie, że to zrobiłam i czuję się jeszcze słabsza, bo to tak, jakbym robiła to dwa razy.
Czy kiedyś zacznę tryskać energią? Czy wrócą mi chęci?
Słońce zbrukało połowę lewej dłoni, ciągle się zapominam i próbuję trzeć oczy jej tłustą powierzchnią. Zapach nagietka mnie powstrzymuje. Wiem, który aromat jest prawdziwy, a który nie, przynajmniej tyle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz