Rocznica urodzin to taki czas, kiedy człowiek, po fali radości związanej z przyjęciem prezentów i najedzeniem się tortem, zaczyna myśleć, analizować całe swoje istnienie, wszystkie elementy, które się na nie składają.
Wnioski bywają różne: jednych satysfakcjonują, innych doprowadzają do łez. Nikogo nie zaskoczę, gdy napiszę, że zaliczam się do tej drugiej grupy.
Dopadło mnie w nocy, podczas seansu American Horror Story. Taki nagły smutek, wykręcająca wnętrzności melancholia.
Coś, co uważam ze swój największy dar, tak naprawdę stanowi moje najgorsze przekleństwo.
Wyobraźnia, to ona spaczyła moje postrzeganie świata. Od dziecka miałam tendencję do uciekania w świat fantazji, gdzie wszystko było lepsze niż w rzeczywistości. Nikogo to nie martwiło, w końcu wszystkie dzieci tak robią, to normalne. Niestety zostało mi to do dziś i kompletnie zniszczyło.
Świadomość, że moje życie nigdy nie będzie wyglądało jak to, które sobie wymyśliłam, odbiera mi wszelką radość, energię i motywację.
Rzeczywistość porównana z tymi wspaniałymi rzeczami dziejącymi się w mojej głowie zawsze będzie wypadać blado i nigdy mnie nie usatysfakcjonuje.
Nie jestem chora, jak sugeruje mi to rodzina, jestem po prostu znudzona i sfrustrowana, bo zawiesiłam poprzeczkę tak wysoko, że choćbym dwoiła się i troiła, nigdy jej nie przeskoczę.
Ale
jej życie było zimne jak poddasze, którego okienko wychodzi na północ. I
nuda - milczący pająk - snuła w mroku swą nić we wszystkich zakątkach
jej serca - Gustaw Flaubert; Pani Bovary
Ostatnio dopadło mnie coś podobnego kiedy kończyłam pierwszy rok studiów. O urodzinach nie wspomnę, bo to najgorszy czas kiedy mam ochotę ukryć się przed światem. Tamtego dnia nie mogłam się nigdzie schować, bo mieszkam ze współlokatorką więc wbiłam się w stary fotel, głową do podłogi, nogi na ścianę tzw. pozycja na myśliciela. Czerwiec niósł już ciepłe powietrze, a mi zebrało się na rozmyślanie i pytam mojej P. "Co mamy z tego wszystkiego? Czy jesteśmy w miejscu w którym chciałyśmy być? Nie czujesz, że to za mało?". Dobiła mnie głucha cisza, a widząc jej spojrzenie utwierdziłam się w przekonaniu, że chyba jednak zbłądziłyśmy. Koniec końców z naszej ciszy zrodził się płacz, to była pewnego rodzaju niemoc. Zawsze mam też to szczęście, że trafiam na osoby podobne do mnie, a ja chyba potrzebuje kogoś kto by mną potrząsnął i powiedział żebym ruszyła tyłek i zaczęła działać, zaczęła walczyć, że nic samo nie przyjdzie, że marzenia się spełniają itp. itd. a my wtedy wiedziałyśmy, że te wyobrażenia i marzenia jakie mamy o naszym życiu wcale nie są takie jak rzeczywistość. Czasami mam wrażenie i poczucie, że gdzieś jest coś dla mnie, czeka tylko na mnie, poczucie że jest coś więcej, że mogę więcej tylko trzeba to złapać.. ale żeby to złapać trzeba wyrwać się ze schematu codzienności, a jak to zrobić jak ta szara codzienność przenikła aż do kości, czuję się nią cholernie nasiąknięta i wtedy właśnie nie mam motywacji do niczego. Straszne. Zrobiło mi się smutno tamtego dnia i smutno mi teraz.
OdpowiedzUsuńTo chyba moja najdłuższa wypowiedź. Przesadziłam, bo zazwyczaj jestem małomówna i mało piszę. Szkoda, że nie możesz mnie odwiedzać na zasranym Onecie.
Widzisz, Ty masz chociaż kogoś, z kim możesz o tym pogadać. Ja, gdy poruszam takie tematy z osobami, które mam "pod ręką", słyszę tylko, że jestem nienormalna i powinnam zająć się czymś pożytecznym, więc tak naprawdę ten kawałek sieci to jedyne miejsce, gdzie mogę wyrzucić z siebie takie przemyślenia.
UsuńMi też przydałaby się taka terapia szokowa, ale nie wiem, czy nawet to coś by dało, bo już wiele miałam takich impulsów do zmiany i jakoś nigdy nic z tego nie wychodziło. Taki już mam charakter i nic już na to poradzić się nie da. Za wygodnie mi w tej z pozoru uciążliwej niebytności.
Ja bardzo lubię długie wypowiedzi, szczególnie gdy są sensowne, tak jak ta powyżej.
No szkoda, ale cóż poradzisz, Onet mnie nie lubi.