Dwojakość natury ludzkiej, trzeba przyznać, jest fascynująca. Z jednej strony pragniemy budować, z drugiej bez mrugnięcia okiem dokonujemy aktu destrukcji, który w pierwszej chwili wypełnia nas ulgą, a w następnej wpycha w otchłań wyrzutów sumienia.
Codziennie zabijam co najmniej jedną muchę. Kiedy to robię, czuję zadowolenie, w końcu to plugawe, irytujące stworzenie - żeruje na martwych zwierzętach, chodzi po odchodach tych żywych, a potem wlatuje ci do domu i siada na jedzeniu lub też zanurza się w napoju - po co ma istnieć?
Ale zawsze potem dopadają mnie wyrzuty sumienia, bo to przecież żywa istota, a kim ja jestem, by decydować o tym, kto ma żyć, a kto umierać?
Nienawidzę czegoś, ale jednocześnie się nad tym lituję - mysz, którą kot, zamiast zabić, zostawił cierpiącą, nie mogącą się ruszyć na trawie - ; darzę coś miłością, ale chętnie bym to zniszczyła w przypływie złości; płaczę na widok cierpiących ludzi, a często gęsto mam ochotę powybijać całą ludzką populację; raz mam ego wielkości Empire State Building, raz można je przyrównać do Rowu Mariańskiego; jednego dnia jestem najmilszą istotą na świecie, drugiego obrażam wszystko i wszystkich.
Sprzeczności, to właśnie one stanowią najciekawszy aspekt człowieczeństwa. Człowiek, którym nie targają wewnętrzne rozbieżności, to człowiek nudny.
Podoba mi się ostatnie zdanie. Ładne podsumowanie.
OdpowiedzUsuń