Od pewnego czasu staram się patrzeć na siebie łagodniejszym okiem, za motto przyjęłam zdanie: to, jak postrzegasz samego siebie jest ważniejsze od tego, jak widzą cię inni, i czuję się sto razy lepiej, oczywiście pod względem psychicznym.
Zaczęłam darzyć samą siebie wielką (zdrową) miłością, choć nie sądziłam, że to będzie kiedykolwiek możliwe. Dopisek zdrową wskazuje na to, że widzę swoje wady, ale już ich nie wyolbrzymiam, akceptuję je i jeśli to możliwe, staram się je eliminować, ewentualnie zmniejszać.
W związku z powyższym zmniejszyła się moja potrzeba narzekania, a wiadomo, że z osobami mojego pokroju jest tak, że jak nie mają na co narzekać, to nie mają i o czym pisać. Ale dawno się tu nie odzywałam, a że nabrałam dziś na to ochoty, oto jestem.
Zamiast standardowo narzekać na siebie, ponarzekam trochę na innych:
1. Domownicy - doskonale wiedzą, że żyrandol w korytarzu uległ awarii i wciskanie kontaktu grozi spięciem, a mimo to włażą do domu i pierwsze co, to wciskają ten przeklęty pstryczek. Kiedy odkrywają, że żarówka się nie świeci, ponawiają proceder kilka razy, aż w końcu nie wiadomo, czy światło jest zgaszone, czy zapalone, bo zostawiają jeden pstryczek wciśnięty. A jak wszystkim wiadomo, z instalacją nie ma żartów, szczególnie z tą starą, ale wygląda na to, że tylko ja się tym przejmuję.
2. Przeglądarka - uwielbiany przez wszystkich Firefox po ostatniej aktualizacji całkowicie mi siadł. Nie mogę załadować żadnej strony, wszystko automatycznie się zawiesza i jedyną opcją jest zresetowanie komputera. Ratuje mnie jedynie masowo tępiony Internet Explorer. Jednakowoż nie działa na niej Twitter, więc zostałam zmuszona do pobrania Opery. Jeśli ów wpis widnieje na blogu, misja zakończyła się sukcesem.
3. Neostrada - od kilku tygodni regularnie przerywa połączenia i zmniejsza ich prędkość. Dziś stało się to dziesięć razy w ciągu kilku minut. Jestem wściekła, bo chyba nie za to płacę rachunki. Z tego, co się orientuję, nie jest to wyłącznie mój problem. I żałuję tylko jednego - że w mojej dziurze to jedyny dostawca Internetu i nawet nie mam co marzyć o jakiejkolwiek zmianie.
Tak poza tym to dotleniłam się dziś bardziej niż zwykle - potrzebowałam trochę świeżego powietrza po tym, jak przyśnił mi się ogromny krwotok uszny, co zgrało się z moją najnowszą paranoją (HIPOCHONDRYCZKA!!!!) - guzem mózgu.
A tak generalnie to jest znośnie, nie licząc tego, że średnio co tydzień wymyślam sobie nowe schorzenia (HIPOCHONDRYCZKA DO KWADRATU!!!!). Więcej czytam, więcej piszę, oglądam mniej telewizji i ćwiczę, by ulżyć swemu kręgosłupowi. Ludzi spoza rodziny w dalszym ciągu unikam jak ognia. A dziś przez cały dzień odbija mi się zjedzona na obiad kiełbasa.