Zabobony, przesądy i gusła, rzecz stara jak świat, intrygująca pod względem teoretycznym, nie do zniesienia w praktyce.
Czytanie książki Oj, nie przez próg, nie przez próg! Marii Ziółkowskiej sprawiło mi swego czasu przyjemność, zawsze byłam ciekawa genezy tych wszystkich zjawisk, jednak gdy babcia macha mi krzyże nad ciastem, drapiąc się w dłoń przewiduje liczenie pieniędzy, a w upadku noża dopatruje się śpieszącego głodomora, czuję niewymowną frustrację.
Nie mogę podrapać się w nos bez usłyszenia, że za moment będę zła, kiedy po zachłannym pochłonięciu zimnych ziemniaków łapie mnie czkawka, słyszę, że ktoś mnie wspomina, a zaczerwienienie ucha zwala się na karb obgadywania, nieważne, że chwilę wcześniej na siłę wpychałam kolczyka w zarastającą dziurkę.
Nie złości mnie sama wiara w te wszystkie rzeczy, w końcu każdy może wierzyć w co chce, irytuje mnie ignorowanie rzeczywistości, zaprzeczanie oczywistym faktom, odrzucanie logicznego ciągu przyczynowo-skutkowego.
Jest w tym oczywiście pewna ironia, bo sama wiecznie zaklinam rzeczywistość, taplam się w irracjonalnościach, odrzucam fakty na rzecz fikcji. Myślę, że to kwestia tego, iż w innych najbardziej przeszkadzają nam nasze własne wady.
Ale nie ma co się rozwodzić nad swoją hipokryzją, kiedy ciasto bananowe tak pięknie pachnie, a w ustach wciąż tkwi posmak przepysznej pizzy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz