sobota, 10 września 2016

Wrześniowe wyzwanie - dzień dziesiąty

         Dzień dziesiąty, jedna trzecia wyzwania za mną. Żałuję, że się go podjęłam. 
Po cichu liczyłam na to, że rozbudzi ono we mnie dawną kreatywność, tendencję do wyrażania małych myśli za pomocą dużej ilości słów, tymczasem potwierdziło tylko to, co już od dawna było mi wiadome: nie potrafię działać na gwizdek, potrzebuję wewnętrznego impulsu, weny. 
        Kolejny seans V for Vendetta rozbudził we mnie chęć wewnętrznej rewolucji; chcę ogolić głowę i wyzbyć się strachu, ale nie uśmiechają mi się tortury. Choć przyznać muszę, że zaszła we mnie swego rodzaju przemiana, taka maleńka, malutka, mikroskopijna wręcz rewolucyjka. Więzienie samej siebie przez trzy lata sprawiło, że wyzbyłam się tego okropnego wrażenia, że każdy mijany na ulicy człowiek patrzy na mnie i ocenia bardzo negatywnie. Teraz chodzę z podniesionym czołem, nie unikam kontaktu wzrokowego, kiedy komuś dobrze patrzy z oczu, nawet jeśli się nie znamy, posyłam mu uśmiech - ci wybrani zawsze go odwzajemniają. 
Dla niektórych mam zarezerwowaną chłodną obojętność, jasny sygnał, że nie mają już żadnego wpływu na moje samopoczucie, że ich negatywna energia w żaden sposób mnie nie dotyka.
         Nie czuję się w tłumie jak ryba w wodzie, ale już mnie on nie przeraża. Można nawet powiedzieć, że wśród ludzi emanuję ogromną pewnością siebie, której nigdy nie uświadczam będąc ze sobą sam na sam. Nie potrafię tylko określić, czy jest to faktyczny stan ducha, czy podświadoma poza, jakiś sprytny mechanizm obronny działający poza kontrolą świadomości.   

2 komentarze:

  1. Vendetta wspaniała za każdym razem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niezaprzeczalnie. Szczególnie zachwycają dialogi, zwłaszcza kwestie V. No i przecudowna Natalie, mogę na nią patrzeć bez końca.

      Usuń