Dziewiąty dzień dziewiątego miesiąca, głowię się i głowię, co by tu napisać, skoro wczoraj zanegowałam sens taplania się w autonienawiści i upubliczniania swych marnych bolączek.
Sny z zeszłej nocy? Pamiętam z nich niewiele, nie były zresztą ciekawe.
Myśli towarzyszące mi przed zaśnięciem i po przebudzeniu? Zbyt negatywne.
Odradzające się fascynacje? Nazbyt intymne.
Złość na niektórych ludzi żyjących na tym świecie za ich obrzydliwe podejście do kwestii, która wcale nie jest mi bliska, a mimo wszystko dotyka? Z braku laku dobry i kit!
Swoją przedtelewizorową aktywność do godziny dwudziestej trzeciej moja babcia dzieli pomiędzy telenowele i programy publicystyczne. Ogląda je bardzo głośno, więc, chcąc nie chcąc, wszystko słyszę. Wczoraj, przygotowując kawę, zasłyszałam rozmowę na temat homoseksualizmu i o mały włos nie rozbiłam kubka w przypływie nagłej złości.
Nie chodzi nawet o to, co zostało powiedziane, nie o słowa, które zostały użyte, a o przykry wniosek wysnuty z czytania między wierszami - duża część społeczeństwa, mając przed sobą geja żyjącego w szczęśliwym związku i zwyrodniałego gwałciciela, ukrzyżowałaby tego pierwszego, bo drugi, no zgwałcił, ale kobietę, więc przynajmniej po bożemu.
Smutne to, cholernie smutne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz