Nad ranem w mojej głowie rozegrała się kolejna wojna; nowe pokolenie nazistów wskrzeszało ducha Hitlera.
Same wydarzenia były w gruncie rzeczy groteskowe, jednak w strachu, który czułam, nie było nic przerysowanego, jego intensywność sprawiła, że co jakiś czas przebijał się głos ze świadomości: obudź się! W końcu obudziłam, ale lęk nie odszedł - przez kilka minut cała się trzęsłam, prawdę mówiąc, wciąż przechodzą mnie dreszcze.
W tej wojennej wizji wszystko było tak boleśnie szare i mroczne, że po raz pierwszy od bardzo długiego czasu ucieszyła mnie słoneczna pogoda za oknem. Swoisty symbol normalności - nic się nie dzieje, dzień jak co dzień, żaden fanatyk nie próbuje rozwalić ci łba za bycie rzekomą czarownicą.
To nieco głupie wrażenie, w końcu pogoda nie jest tu żadnym wyznacznikiem, destrukcja może być siana nawet w czterdziestostopniowym upale, ale najważniejsze, że przyniosło ulgę.
Teraz dręczą mnie myśli z serii: twój sen to dla niektórych rzeczywistość, i znów czuję ból, złość i frustrację.
Tak wielu ludzi gardzi wojną, sprzeciwia się jej i przeciwko niej protestuje, mimo to ta machina bezsensownej przemocy od wieków działa tak samo dobrze, bo zawsze znajdzie się garstka, której marzy się władza absolutna zdobywana terrorem. Garstka doprowadza do destrukcji milionów.
Marzę o wielkiej rewolucji, zrywie obywateli całego świata, potężnym proteście, odrzuceniu broni.
Wyobrażam sobie pewną scenę: front, oddziały wrogich wojsk stoją naprzeciwko siebie, zamiast strzelać, opuszczają broń i rzucają się sobie w ramiona.
Bezwzględny bunt przeciwko wszelkim zbrojnym konfliktom, pokój zaprowadzony bez przelewu niewinnej krwi - chciałabym tego doświadczyć, żyć w takim świecie.
Ale tu chodzi o pieniądze, o chore ambicje, tego nigdy nie wyplenimy i to nigdy nie umrze samo z siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz