Jeszcze wczoraj byłam pewna, że wrzesień ma trzydzieści jeden dni (skąd to przekonanie, nie wiem, codziennie zaglądam do kalendarza), poczułam ulgę, gdy odkryłam, że się mylę. Ogromną! Dwa wpisy były zbyt przytłaczające, znów trzeba by było kombinować, żeby uniknąć konieczności publikowania wywodów emocjonalnych. Nie lubię ich ostatnio. Tworzenie takowych, owszem, oczyszcza, ale potem pojawia się kac moralny, że tak to ujmę. Zresztą o tym pisałam już nie raz, kolejny jest zupełnie niepotrzebny, tak jak to lanie wody, które uprawiam od kilku dni.
Cieszę się, że misja Wrześniowe wyzwanie zakończyła się sukcesem, choć nie był to mój najlepszy pomysł (nikomu tego nie polecam, chyba że z odgórnie narzuconymi tematami, połowa problemu z głowy).
Jakieś wnioski? Nigdy więcej się czegoś takiego nie podejmę. Działanie na siłę to zdecydowanie nie moja bajka, ale o tym wiedziałam już od dawien dawna, więc to raczej zdobycie pewności niż nowej wiedzy. Tak samo rzecz się ma z mało istotnym wodolejstwem. No i ta banalna klasyka - jakość, nie ilość. Wszystko ostatnio tej zasadzie podporządkowuję, oprócz życia jako takiego.
Choć nie byłam na to nastawiona, kilka osób śledziło te wszystkie wpisy, nie wiem, czy regularnie, czy wybiórczo, w każdym razie dziękuję za uwagę. Do przeczytania w bliskiej, choć nie w ściśle określonej przyszłości!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz