Kiedy myślę o sobie jako o człowieku generalnie, lubię postrzegać siebie jako tę dobrą, a nawet jeśli nie dobrą w pełnym tego słowa znaczeniu, to przynajmniej z większymi skłonnościami do dobra niż zła. Wszystko jest jednak kwestią perspektywy, pryzmatu, przez jaki na ową kwestię patrzę.
Wczoraj Zły porucznik zmusił mnie do spojrzenia na swoją rzekomą dobroć w kontekście wybaczania, które uważa się za jej fundament.
Nie potrafię wybaczać. Nawet jeśli mówię, że nie mam już komuś czegoś za złe, nadal kipi we mnie gniew. Gdyby spotkała mnie naprawdę dotkliwa krzywda, chciałabym, aby mój oprawca cierpiał sto razy bardziej. Choćby się kajał, przepraszał gorliwie, nadal pragnęłabym jego krwi.
Nie jestem z tego dumna, bo to właśnie taka postawa sprawia, że na świecie wciąż panoszy się zło, dlatego chciałabym, aby nie było takich ludzi jak ja, żebyśmy wyginęli, a zostali tylko ci naprawdę szlachetni, pozbawieni genu mściwości. Tylko oni mogą zmienić ten świat na lepsze. O ile to w ogóle możliwe...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz