sobota, 31 grudnia 2016

Na ostatek

Kilkumiesięczny kurz,
gitara bez struny, 
dwudziestoletnie pluszaki,
zniszczone pudełka -
nie lubię pożegnań

niedziela, 4 grudnia 2016

Nowy miesiąc, stara śpiewka

        Zabijam czas i dziwię się, że ucieka. Jestem rozdarta między chęcią zatrzymania go i przyspieszenia. 
          Zastanawiam się, jak prosty musi być ludzki umysł, by nie dręczyły go te wszystkie bóle egzystencjalne, bo prostota mojego nie jest wystarczająca. A może to kwestia nie bycia egocentrykiem?
Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam w pełni skupiona na czymś, co w ostateczności nie sprowadzało się do mnie samej. Wiem, że to możliwe, wielu ludzi tak robi.  Gdyby tak można było na nowo ukształtować własną osobowość, wymazać wszystkie cechy i zacząć od zera, pierwsza stałabym w kolejce do cudotwórcy, który potrafiłby tego dokonać. 
        Znów nie spałam całą noc, a nad ranem ścinałam głowy.    
    

niedziela, 27 listopada 2016

Ujarzmianie bestii

        Dokonała się wewnętrzna przemiana, nastąpił pewien przełom - nadal morduję w snach, równie często i brutalnie, jednak nie czuję już satysfakcji, nie sprawia mi to przyjemności. W trakcie i po dokonaniu mordu czuję obrzydzenie do samej siebie, złość, że pozwoliłam sobie na czyn tak ohydny i haniebny. I choć obudziłam się mokra i drżąca, poczułam ulgę. 
      Fakt, że śnią mi się te okropne rzeczy i że w tych snach nie odczuwam wyrzutów sumienia, zawsze mnie przerażał, sprawiał, iż zaczynałam bać się samej siebie, w pewnym stopniu nawet się sobą brzydziłam - skoro moja podświadomość kreuje takie, a nie inne obrazy i reakcje, musi siedzieć we mnie coś złego. Teraz czuję nieco większy spokój; pojawił się żal, co oznacza, że walczę z tą niecną cząstką swojej natury. 
        Może nie przejmowałabym się tym aż tak bardzo, gdyby nie te napady szału, które tak często mnie dopadają w rzeczywistości; świadome wybuchy i podświadome krzywdzenie ludzi, wnioski nasuwają się same i ciężko to ignorować. 

wtorek, 15 listopada 2016

Ból bolesny boli

         Jestem więźniem strachu, niewolnikiem własnej wyobraźni. To już kolejny miesiąc, w którym ból tuli mnie do snu w nocy i budzi w godzinach, które w moim odczuciu są godzinami porannymi. 
        Wszyscy zagorzale deklarują, że wolą ból fizyczny od bólu psychicznego; po trzymiesięcznym maratonie tego pierwszego wychodzę z szeregu i proszę, wręcz błagam o zamianę! 
         Psychiczny ból jest mi doskonale znany, wiem, czego się po nim spodziewać, ten fizyczny jest zbyt nieprzewidywalny i aż nazbyt wpływa na moje codzienne zachowanie. Z bólem istnienia potrafię egzystować według dziennej rutyny, ból ciała  często mi to utrudnia lub wręcz uniemożliwia. A ja nie lubię zmian, choć prawdopodobnie to one stanowią klucz do mojego ocalenia. 




        Księżyc się do mnie nie zbliżył, musiał uznać, że nie jestem super. Kto by się spodziewał? 

czwartek, 10 listopada 2016

Cudzymi słowami: Fiodor Dostojewski "Zbrodnia i kara"

        Posłuchaj mnie! Musisz wiedzieć, że wszyscy tacy jak ty, co do jednego, to pleciugi i fanfaroni! Niech tylko przydarzy się takiemu jakieś nieszczęście, to zaraz będzie się z nim nosił niczym kura z jajkiem! Ale i pod tym względem powielacie wzory z cudzoziemskich powieści. Ani cienia samodzielności w was nie dostrzegam! Ze zjełczałego masła jesteście ulepieni, zamiast krwi zaś w waszych żyłach płynie serwatka! Żadnemu z was nie wierzę! Niezależnie od okoliczności, dbacie tylko o jedno, aby żaden z was do człowieka nie był podobny! 

czwartek, 27 października 2016

Pozorna śmierć

        Zeschłe liście leżące na chodniku przypominają małe, martwe zwierzęta. Zanim zorientuję się, czym w rzeczywistości są, uderza mnie dreszcz, krew zaczyna dudnić w uszach. 
         Patrzysz na śmierć z przymrużeniem oka, dopóki nie pojawi się w twoim otoczeniu. Choćby była tylko chwilową ułudą. 

środa, 19 października 2016

O Człowieku

        Człowiek miał do wyboru życie lub powolne umieranie, wybrał to drugie, pierwsze wymagało odwagi i wysiłku. Ogromnych pokładów odwagi i wysiłku, a Człowiek był tchórzem, rasowym. Przebrzydłym nieudacznikiem, który na widok przeszkody kładł się plackiem na ziemi, nie podejmując nawet próby jej obejścia.
        Człowiek ten za wszystko winił świat, pechowy los, własne ciało. Bo w gruncie rzeczy, tylko to potrafił. I marnował szanse jak nikt inny. Tak, w tej dziedzinie nie miał sobie równych. Niechlubny rekordzista. 
Człowiek wyłącznie z nazwy. 
Marna imitacja istoty ludzkiej. 

poniedziałek, 17 października 2016

Poranne przerażenie

        Wyrwałam się ze snu kilka minut po szóstej, całkowicie wypoczęta, bez śladu senności. Przeraziło mnie to. Ogarnęła mnie wręcz nieludzka wściekłość - tyle dodatkowych godzin do zmarnowania!
        Zbuntowałam się, usilnie próbowałam wrócić do stanu nieświadomości. Samochody nie pomagały, nawet nie wiedziałam, że tyle ich przejeżdża o tak wczesnej porze. 
        Zasłoniłam rolety, zakopałam się w kołdrze, zmieniłam ułożenie poduszek i dopięłam swego. Ale ile nerwów mnie to kosztowało! Nic dziwnego, że włosy mi garściami wychodzą.  

sobota, 15 października 2016

Są przeciwności, nie ma mocy

        Soboty przychodzą tak szybko. Za szybko. Zaskakująco szybko. Przerażająco szybko.
        Mogę brzmieć jak nawiedzony głupek, mogę brzmieć jak narcystyczny egocentryk, mogę brzmieć jak użalająca się nad sobą wieczna ofiara losu, wszystko jest kwestią dnia i godziny.
        Czasem w nocy oddech brzmi jak krzyk. Nawet sen nie przynosi ukojenia. 

czwartek, 13 października 2016

Wyraz frustracji

Dużo gniewu
mało rozsądku
wściekłość  
wściekłość 
wściekłość 

Mało zrównoważenia
dużo agresji
piekło 
piekło 
piekło 

sobota, 1 października 2016

Z własnej, nieprzymuszonej woli

        Kiedyś wierzyłam w tyle różnych rzeczy, w zmiany, w nieuniknioność szczęśliwych zakończeń. Marzycielką byłam, postrzegałam swój ból jako stan przejściowy, burzę, po której nadejdzie słońce, bo taka jest kolej rzeczy. Coś wewnątrz mnie nieustannie krzyczało: w przyszłości czeka cię coś niezwykle dobrego, jest ci to przeznaczone! Z czasem krzyk stał się mową, potem szeptem, a w końcu ciszą. Bezwzględną, zimną, beznadziejną. 
        Chciałabym nadal mieć w sobie coś z tamtej niepoprawnej optymistki, milej by się egzystowało, mając widoki nie tylko na śmierć. 
Nie fascynuje mnie umieranie, nie kontempluję śmierci na każdym kroku, to świadomość jej nieuchronności nasuwa mi te wszystkie myśli i wizje. To w końcu jedyna pewna rzecz w mej przyszłości. I nie próbuję być pretensjonalna, mroczna czy depresyjna, chciałbym rozprawiać z pasją o pszczółkach, kwiatkach, paznokciach i włosach, chciałabym snuć plany, jak na dwudziestoczterolatkę przystało, ale to nie byłoby prawdziwe, nie byłoby naturalne. 
        Wisi nade mną klątwa brutalnego realizmu. Uciekam przed nim tak, jak dawniej uciekałam przed tym, co zdawało mi się być chwilowym pesymizmem wynikającym z nadmiaru goryczy deformującej rzeczywistość. Ta ucieczka to najintymniejsza rzecz w moim życiu, żeby taką pozostała, muszę od czasu do czasu wyrzucić z siebie trochę żalu. 
Gardzę tym, brzydzę się sobą z tego tytułu, ale postępowanie wbrew sobie, swej naturze, poglądom, upodobaniom, różnym, różnistym uwarunkowaniom jest czasem konieczne. Jestem też poniekąd uzależniona od obnażania się, robienia z siebie pośmiewiska. Jest taka część mnie, która lubi gardzić resztą istnienia, na które się składa. Taka moja natura. 
Jak człowiek chce zachować prawdziwość, musi od czasu do czasu napluć sobie w gębę. 
Czy musi to robić publicznie?
Nie musi, ale może, a skoro może, to to zrobi.     

piątek, 30 września 2016

Wrześniowe wyzwanie - dzień trzydziesty

         Jeszcze wczoraj byłam pewna, że wrzesień ma trzydzieści jeden dni (skąd to przekonanie, nie wiem, codziennie zaglądam do kalendarza), poczułam ulgę, gdy odkryłam, że się mylę. Ogromną! Dwa wpisy były zbyt przytłaczające, znów trzeba by było kombinować, żeby uniknąć konieczności publikowania wywodów emocjonalnych. Nie lubię ich ostatnio. Tworzenie takowych, owszem, oczyszcza, ale potem pojawia się kac moralny, że tak to ujmę. Zresztą o tym pisałam już nie raz, kolejny jest zupełnie niepotrzebny, tak jak to lanie wody, które uprawiam od kilku dni. 
        Cieszę się, że misja Wrześniowe wyzwanie zakończyła się sukcesem, choć nie był to mój najlepszy pomysł (nikomu tego nie polecam, chyba że z odgórnie narzuconymi tematami, połowa problemu z głowy). 
Jakieś wnioski? Nigdy więcej się czegoś takiego nie podejmę. Działanie na siłę to zdecydowanie nie moja bajka, ale o tym wiedziałam już od dawien dawna, więc to raczej zdobycie pewności niż nowej wiedzy. Tak samo rzecz się ma z mało istotnym wodolejstwem. No i ta banalna klasyka - jakość, nie ilość. Wszystko ostatnio tej zasadzie podporządkowuję, oprócz życia jako takiego.
        Choć nie byłam na to nastawiona, kilka osób śledziło te wszystkie wpisy, nie wiem, czy regularnie, czy wybiórczo, w każdym razie dziękuję za uwagę. Do przeczytania w bliskiej, choć nie w ściśle określonej przyszłości! 

czwartek, 29 września 2016

Wrześniowe wyzwanie - dzień dwudziesty dziewiąty

        Czasem trzeba pokornie uznać wyższość przeciwnika, złożyć rękawice, przełknąć gniew i odepchnąć od siebie pierwotne instynkty. 
  Rzeczywistość i fikcja mieszają się ze sobą, ale tylko w środku, na niegroźnym, choć nieco uciążliwym poziomie. 
  Przyjemność, koszmar i kompletna irracjonalność przenikają się bezlitośnie, nawet podświadomość nie potrafi zapewnić mi jednolitości, której czasami tak bardzo potrzebuję. 
  Chciałabym być mężczyzną. Albo robotem. Albo niebytem. 

środa, 28 września 2016

Wrześniowe wyzwanie - dzień dwudziesty ósmy

         Pierwszy dzień typowo jesiennej pogody, brakuje tylko deszczu i... pomysłów. Ostatnie trzy dni wyzwania, a mi już brakuje tematów, nad którymi mogłabym się rozwodzić, na które mogłabym narzekać (niepotrzebne skreślić). 
Kilka razy złamałam swoją niepisaną zasadę, tę, według której nie miałam poruszać kwestii zbyt osobistych, ale wiadomo, jak to jest: z braku laku dobry i kit, desperacja zmusza nas do kroków, których postawić wcale nie chcemy. Bo coś napisać trzeba było, fiasko wyzwania nie wchodziło w grę, w końcu już bliżej końca niż dalej. 
        Finisz będzie trudny, trudniejszy niż zakładałam. Jak człowiek nie ma ciekawego życia, ciekawej osobowości i ciekawego (lub też jakiegokolwiek) hobby, sporo się musi napocić, by takie przedsięwzięcie pociągnąć. Tyle dobrego, że wciąż potrafię rozwodzić się nad tym, jak to nie mam się nad czym rozwodzić. 
Nadużywam tego zwrotu, zdecydowanie. 

wtorek, 27 września 2016

Wrześniowe wyzwanie - dzień dwudziesty siódmy

        Mówią, że ból psychiczny prędzej czy później przerodzi się w ból fizyczny, w drugą stronę też to działa. Nie mogę już skupić myśli na niczym innym, ostatnie dni to jakiś nieśmieszny żart. Ból całego ciała, od czubka głowy do stóp. Przewlekłe reakcje alergiczne, wrodzone zwyrodnienia, nadmierna wrażliwość skóry. 
Mam ochotę położyć się na podłodze, zwinąć w kłębek i zapłakać na śmierć. 
        Dwudziesty siódmy dzień wyzwania, lubię tę liczbę, chciałabym umrzeć w wieku dwudziestu siedmiu lat. Tak w imię zasady: skoro nie możesz żyć jak artysta, umrzyj jak artysta. 

poniedziałek, 26 września 2016

Wrześniowe wyzwanie - dzień dwudziesty szósty

         Dziś chcę mówić o straconych kobietach; wspaniałych istotach, które utraciły swój urok, bo w ich życiu pojawił się mężczyzna. 
Nie mam nic przeciwko związkom, zwłaszcza cudzym, po prostu smuci mnie, mierzi i boli fakt, że tak wiele kobiet zatraca w nich swoją indywidualność. Nagle z osób przekształcają się w partnerki, zupełnie jakby wejście w relację było jednoznaczne z otwarciem czaszki, wyjęciem mózgu i odstawieniem go na półkę.
        Myśl o wyrzeczeniu się własnej osobowości i zamianie w maszynkę wyrzucającą z siebie wyłącznie mój facet to, mój facet tamto, przyprawia mnie o mdłości. 
Ileż to razy zalewana byłam pretensjami, bo jakiś pan myślał, że skoro pozwalam mu naruszać swoją strefę osobistą, będę mówić i myśleć tylko o nim. 
Cenię sobie swoją indywidualność, zrezygnowanie z niej, szczególnie dla drugiego człowieka, byłoby jak strzał między oczy. Nie widzę siebie w gronie tych ofiar mentalnej lobotomii. 
        Rozmowa ze zniewoloną samicą, która na każdym kroku musi przypominać, że jest w związku, jest jak przebywanie z kiepskim wokalistą-amatorem, który odczuwa ciągłą potrzebę wyśpiewywania swoich myśli - wybitnie nieznośna.  Środka złotego na świecie brakuje, wyważenia. 
        Szanuję cudze szczęście, nawet mnie ono cieszy, ale jakaś część mej duszy umiera, gdy ginie interesująca osoba, a jej miejsce zajmuje twór człekopodobny, nastawiony na spełnianie narzuconej mu przez społeczeństwo roli. Choć może to właśnie jest człowiek, ta istota postępująca według odgórnych wytycznych, a to ja jestem tym tworem człekopodobnym?
Nie można tego wykluczyć. 

niedziela, 25 września 2016

Wrześniowe wyzwanie - dzień dwudziesty piąty

        Zwykle szczycę się tym, że zawsze mam rację (zawsze jest tu swego rodzaju hiperbolą, obiektywnie rzecz biorąc, słuszność mam w dziewięćdziesięciu sześciu procentach przypadków), jednak czasem stanowi to dla mnie źródło potężnego rozczarowania. I sama jestem mu winna, bo skoro byłam w stanie coś przewidzieć, mogłam również temu zapobiec. Jednak człowiek to taka głupia istota, której się wydaje, że innym może zależeć na tym samym w takim samym stopniu jak jemu. Egocentryzm to bestia, która cały czas trzyma dłonie na oczach organizmu, na którym pasożytuje.   
        Wiem dobrze, zrobię źle. Wiem dokładnie, w którym miejscu znajduje się pułapka, ale i tak w nią wlezę. Zawsze rzucę się w wodę, o której wiem, że jest za gorąca, bo może tym razem nie poparzy.
        Bywam okrutnie naiwna i w momentach tej właśnie słabości wracają do mnie uczucia, którymi dawniej darzyłam samą siebie. Myślę, że taki rodzaj nienawiści nigdy nie znika, ciągle czai się w ciemnym kącie, podjudza, prowokuje, podchodzi człowieka podstępem. 
        Cóż za przedziwna zależność - gdy mam snuć wywody codziennie, uderzają mnie same negatywne myśli. 
Ech, rozczarowuję samą siebie... 

sobota, 24 września 2016

Wrześniowe wyzwanie - dzień dwudziesty czwarty

         Kultury brak, droga pani. Za grosz kultury nie mają ludzie w pani otoczeniu. Zresztą nie tylko oni, po całym świecie rozlazła się ta zaraza. A lekarstwa jak nie było, tak nie ma. 
        Można mówić, powtarzać sto razy, ale ze szmaty jedwabiu nie zrobisz, jak to mówi pani mama. Jak się pewnych rzeczy człowiekowi za młodu nie wpoi, to w późniejszym okresie żywota swego nie przyswoi tego, choćby siłą mu wciskać. Niby człowiek uczy się całe życie, ale dobrego wychowania nie zastąpisz żadnym kursem, żadnymi szkoleniami. Dlatego tak istotne jest odpowiedzialne rodzicielstwo, droga pani. Rozmnożyć się to jedno, trzeba jeszcze porządnego, wartościowego człowieka wychować. A to sztuka, zamierająca niestety. 
        Teraz opłaca się rozmnażać niczym królik, nowy rok, nowe dziecko, a wychowanie? Gębę smoczkiem zatkasz, gdy będzie większe na podwórko wygonisz, a potem to niech się szkoła martwi.
Dziecko jest? Jest! Obowiązek spełniony, a co tam później z niego wyrośnie to już kwestia drugorzędna.  

piątek, 23 września 2016

Wrześniowe wyzwanie - dzień dwudziesty trzeci

         Niezręczna cisza i brak energii, by ją przerwać. Wyrzuty tkwiące za mocno zaciśniętymi zębami i pogryzionym językiem. Żadnych uśmiechów, nawet tych fałszywych, jedynie drwiący chichot. 
        Kto zawiódł kogo? Ta sama zgorzkniała krew to zbyt mało, by zbudować relację.  

czwartek, 22 września 2016

Wrześniowe wyzwanie - dzień dwudziesty drugi

        Mamy mnóstwo problemów jako społeczność ludzka, dziś szczególnie uderzył mnie jeden - brak uprzejmości i wdzięczności za okazaną uprzejmość. 
Przeprowadziłam pewien eksperyment: w każdym sklepie, w jakim byłam, wchodząc i wychodząc, przytrzymywałam komuś drzwi; ani jedna osoba mi nie podziękowała, żadna też się nie uśmiechnęła. Niektórzy nawet dziwnie na mnie patrzyli, jakbym była nawalonym przybyszem z kosmosu. 
        Czyżby kultura chamstwa aż tak nami zawładnęła, że miłe gesty nas w pewnym stopniu przerażają? Ja staram się wysyłać wyłącznie pozytywną energię, z tej przyczyny pominęłam milczeniem bardzo niestosowny, bezczelny i wulgarny komentarz dwóch mężczyzn mijanych na ulicy. Choć nie wiem, czy takie bydło można nazywać mężczyznami.
        Drogie matki, jeśli macie synów, uczcie ich od małego szacunku do kobiet, niech na ulicach będzie mniej tych prymitywnych zboków. Wszystko w waszych rękach! 


środa, 21 września 2016

Wrześniowe wyzwanie - dzień dwudziesty pierwszy

        Nie sądziłam, że kiedykolwiek wejdę do niechlubnego grona osób popadających w stany depresyjne w dniu urodzin, wydawało mi się to takie sztuczne i pretensjonalne, a teraz proszę, niby moje święto, a świętowanie to ostatnia rzecz, na jaką mam ochotę. 
        Upływ czasu mnie przeraża, szczególnie w zestawieniu ze stagnacją. Nawet ciasteczka mnie nie pocieszają, bo się cholery za mocno spiekły (jakaś pieczeniowa klątwa ostatnio nade mną wisi), ale pożeram je, by osłodzić to zgorzknienie. 
        Stara i gruba, prawdziwa kobieta, jak życzyła sobie tego babcia! 

wtorek, 20 września 2016

Wrześniowe wyzwanie - dzień dwudziesty

        Od dwudziestu dni nie padał deszcz. Brakuje mi go. Jego zapachu, szumu i bębnienia w szyby. Jest dziś wystarczająco chłodno, by popijać gorące cappuccino w ażurowym swetrze, ale nie jest to jeszcze ta aura, której od września oczekuję.
        Uwielbiam, kiedy ktoś niespodziewanie, bez konkretnego celu i przyczyny, mówi mi, że mam paskudny kolor włosów. I nie piszę tego ironicznie, taki rodzaj szczerości niezwykle mi imponuję. Lubię cię, nie chcę ci robić przykrości, po prostu nie podoba mi się twoja fryzura i mówię ci o tym wprost, zamiast obgadywać za plecami. 
        Porty USB szaleją, klawiatura co kilkanaście sekund przestaje reagować, ciężko pisać w takich warunkach. 

poniedziałek, 19 września 2016

Wrześniowe wyzwanie - dzień dziewiętnasty

        W ramach kolejnego dnia wyzwania chcę napomknąć o innym wyzwaniu, które obecnie realizuję. 
W zeszłym roku przeraził mnie znaczący spadek mojej aktywności czytelniczej. Z mola książkowego stałam się czytelnikiem sporadycznym. Uznałam, że tak być nie może - rzuciłam się w książkowy wir i postanowiłam, że w dwa tysiące szesnastym będę czytać co najmniej trzy książki miesięcznie. 
        Jak na honorowego człowieka przystało, w styczniu podjęłam rękawice - dotychczas nie zeszłam poniżej wyznaczonego minimum, pozwalałam sobie jedynie na nadwyżki. 
W szóstym miesiącu zmieniłam nieco naturę swego zadania, stało się ono misją klasyka z cudzej półki. Niestety, po miesiącu i siedmiu pozycjach została brutalnie przerwana - zły to członek rodziny, który ma książkowe dobro i nie chce się nim dzielić, choć sam z niego nie korzysta. 
        Wróciłam do korzystania z własnej biblioteczki; szybko okazało się, że nieprzeczytanych pozycji jest zdecydowanie za mało, by dociągnąć wyzwanie aż do grudnia, a fundusz książkowy pusty (oszczędności mają ostatnio tendencję do wydawania się na zupełnie inne cele).    
Dokonałam obliczeń i odkryłam, że żeby zakończyć misję sukcesem, nie mogę przekraczać miesięcznego minimum i muszę wplatać między pozycje, z którymi jeszcze się nie zapoznałam, te, które już znam, ale których treść zdążyła się nieco zatrzeć w mej pamięci. 
To zainspirowało mnie do pewnego samolubnego czynu - w tym roku nie robię innym podchoinkowych prezentów, wszystkie pieniądze, jakie do tego czasu trafią do mej kieszeni, przeznaczę na prezent dla samej siebie - paczkę z książkami. 
        Dla dopełnienia dzisiejszego wpisu dzielę się wykresem przeczytanych do tej pory pozycji (nie jest imponujący, ale w końcu to nie wyścigi), gdyż widzę, że wiele osób w tym roku postawiło sobie wyzwanie przeczytania konkretnej ilości książek, więc może akurat znajdą tu coś dla siebie.   



Styczeń:
Hannibal (Thomas Harris)
Magazyn osobliwości (Charles Dickens)
Mój syn mordercą? (Patrick Quentin)
Nawiedzony dom (Joanna Chmielewska)

Luty:
Niebezpieczne związki (Pierre Choderlos de Laclos)
Obce sprawy (Jean-Marc Roberts)
Opowieści (Aleksander Puszkin) 
Pakt Holcrofta (Robert Ludlum)

Marzec:
Piracki tryptyk (Wiesław Andrzejewski)
Powiem wam, jak zginął (Joe Alex)
Rapier Napoleona (Andrzej Makowiecki)
Requiem dla króla zbrodni (Jacquemard Serge)
Rok Barana (Maciej Kuczyński)
Ryzyko (Ian Fleming)
Sonata Kreutzerowska (Lew Tołstoj)

Kwiecień:
Albert (Lew Tołstoj)
Śmierć mówi w moim imieniu ( Joe Alex)
Świerszcz za kominem (Charles Dickens)
Alicja w Krainie Czarów (Lewis Carroll)
Transakcja Rhinemanna (Robert Ludlum)

Maj:
Trismus (Stanisław Grochowiak)
Trójkąt diabła (Franciszek Fenikowski)
Wilk (Henryk Lothamer)
Jądro ciemności (Joseph Conrad)

Czerwiec:
Bądź jaki bądź. Historia Nirvany (Michael Azerrad)
Znachor (Tadeusz Dołęga-Mostowicz)
Nana (Emil Zola)
Szkarłatna litera (Nathaniel Hawthorne)
Czarny tulipan (Aleksander Dumas)
Blaski i nędze życia kurtyzany (Honoré de Balzac)

Lipiec:
Targowisko próżności (William Makepeace Thackeray)
Dekameron (Giovanni Boccaccio)
Dama kameliowa (Aleksander Dumas) 

Sierpień:
Weekend z Ostermanem (Robert Ludlum)
W pustyni i w puszczy (Henryk Sienkiewicz) 
Droga do Gandolfo (Robert Ludlum)

Wrzesień:
Ich trzech i dziewczyna (Eugeniusz Paukszta)
Lęk i odraza w Las Vegas (Hunter S. Thompson) 
Testament Matarese'a (Robert Ludlum)

niedziela, 18 września 2016

Wrześniowe wyzwanie - dzień osiemnasty

        Ten, kto czyni z siebie bestię, pozbywa się cierpień człowieczeństwa.*

        A co jeśli ktoś chce się owych cierpień pozbyć, ale jednocześnie nie chce być bestią? 
Czy istnieje jakaś wyższa forma obojętności? 
        Próbowałam to osiągnąć, wyzbyć się podstawowych ludzkich potrzeb, czasem wydawało mi się, że szło mi to całkiem nieźle, niestety, tylko wydawało.
Nie można przestać być człowiekiem ot tak. Zawsze trafi cię ta typowo ludzka melancholia obnażająca prawdziwe uczucia. 
        Może na kolejnym etapie ewolucji będziemy w stanie włączać i wyłączać emocje w zależności od sytuacji i potrzeb? To byłoby wspaniałe. 
















*Dr Samuel Johnson 

sobota, 17 września 2016

Wrześniowe wyzwanie - dzień siedemnasty

        Nic mnie ostatnio w mym otoczeniu nie irytuje tak bardzo jak ludzka niewdzięczność. Człowiek się stara, pomaga, załatwia, a potem nie usłyszy głupiego dziękuję, spotka się z marudzeniem i całkowitym zmarnowaniem podjętych wysiłków. 
        Po raz pierwszy musiałam świecić za kogoś oczami. Pierwszy i ostatni. Okropne doświadczenie i kolejny argument za tym, by nigdy się nie rozmnażać - w końcu jednym z zadań matki jest usprawiedliwianie nieodpowiedzialności dzieci, jestem na to za dumna, zbyt mnie to poniża. Zresztą i czasy są kiepskie, ten rozwój technologiczny, te dzieciaki przylepione do ekranów telefonów, snujące się i zachowujące jak zombie. 
Marnowany potencjał, zbyt duże rozczarowania.    

piątek, 16 września 2016

Wrześniowe wyzwanie - dzień szesnasty

        Ludzie zatracają swoje cechy indywidualne, przypominają towary zdjęte z taśmy produkcyjnej. Zachowują się tak samo, wyglądają tak samo, mówią tak samo i myślą tak samo. Fabryka jednolitości i równości, o której śpiewał Ciechowski.
        Identyczne ubrania, fryzury, słownictwo, wszystko w zgodzie z odgórnymi wytycznymi, z uniwersalnym szablonem. 
        Przekonani o swej oryginalności nie widzą sznurków oplecionych wokół ich nadgarstków. Jedzą to, co je Wielki Brat, piją to, co pije Wielki Brat, nienawidzą tego, czego nienawidzi Wielki Brat, wielbią to, co wielbi Wielki Brat, robią to, co robi Wielki Brat. 
        Jednostka umiera, rodzi się organizm zbiorowy.  

czwartek, 15 września 2016

Wrześniowe wyzwanie - dzień piętnasty

        Nad ranem w mojej głowie rozegrała się kolejna wojna; nowe pokolenie nazistów wskrzeszało ducha Hitlera. 
Same wydarzenia były w gruncie rzeczy groteskowe, jednak w strachu, który czułam, nie było nic przerysowanego, jego intensywność sprawiła, że co jakiś czas przebijał się głos ze świadomości: obudź się! W końcu obudziłam, ale lęk nie odszedł - przez kilka minut cała się trzęsłam, prawdę mówiąc, wciąż przechodzą mnie dreszcze. 
        W tej wojennej wizji wszystko było tak boleśnie szare i mroczne, że po raz pierwszy od bardzo długiego czasu ucieszyła mnie słoneczna pogoda za oknem. Swoisty symbol normalności - nic się nie dzieje, dzień jak co dzień, żaden fanatyk nie próbuje rozwalić ci łba za bycie rzekomą czarownicą. 
To nieco głupie wrażenie, w końcu pogoda nie jest tu żadnym wyznacznikiem, destrukcja może być siana nawet w czterdziestostopniowym upale, ale najważniejsze, że przyniosło ulgę.
        Teraz dręczą mnie myśli z serii: twój sen to dla niektórych rzeczywistość, i znów czuję ból, złość i frustrację. 
        Tak wielu ludzi gardzi wojną, sprzeciwia się jej i przeciwko niej protestuje, mimo to ta machina bezsensownej przemocy od wieków działa tak samo dobrze, bo zawsze znajdzie się garstka, której marzy się władza absolutna zdobywana terrorem. Garstka doprowadza do destrukcji milionów.
        Marzę o wielkiej rewolucji, zrywie obywateli całego świata, potężnym proteście, odrzuceniu broni.
Wyobrażam sobie pewną scenę: front, oddziały wrogich wojsk stoją naprzeciwko siebie, zamiast strzelać, opuszczają broń i rzucają się sobie w ramiona. 
        Bezwzględny bunt przeciwko wszelkim  zbrojnym konfliktom, pokój zaprowadzony bez przelewu niewinnej krwi - chciałabym tego doświadczyć, żyć w takim świecie. 
Ale tu chodzi o pieniądze, o chore ambicje, tego nigdy nie wyplenimy i to nigdy nie umrze samo z siebie.   

środa, 14 września 2016

Wrześniowe wyzwanie - dzień czternasty

        Wrzesień trwa już dwa tygodnie, a aura wciąż paskudnie lipcowa. Budzę się z nadzieją, że może tego dnia odpocznę od przeraźliwego ucisku w głowie, który wywołuje nieznośny upał, ale gdzie tam, patrzę w okno i widzę niemiłosiernie prażące słońce, żadnej chmurki, zero nadziei na opady. Jestem już tym zmęczona, tak bardzo, że dziś nie jestem w stanie rozwinąć żadnej innej myśli (ZNÓW!), choć trochę się ich po głowie pałęta. 
         Ech, marzę o darze prawdziwej elokwencji, oratorskim szale, którym rzuciłabym samą siebie na kolana. Bo mówić, mówię dużo, ale czy dużo oznacza sensownie? Interesująco? Zabawnie (humor w wypowiedzi ustnej to dla mnie rzecz święta, nawet gdy rozwodzę się nad swoimi ułomnościami, a może przede wszystkim wtedy. Jest nawet taki świetny cytat z Lotu nad kukułczym gniazdemBo wie, że trzeba się śmiać ze wszystkiego, co boli, aby zachować równowagę i nie dać się zwariować.)?
         Kiedy wczoraj oparzyłam się w stopę, usłyszałam: szkoda, że nie w język, nie gadałabyś tyle. 
Cóż, jestem słownym ekstrawertykiem, muszę mówić, mówienie mnie oczyszcza, dzięki niemu nie słyszę swoich myśli. Dobrze jest czasem ich nie słyszeć. 

wtorek, 13 września 2016

Wrześniowe wyzwanie - dzień trzynasty

        Trzynasty dzień miesiąca, rzekomo pechowy, tymczasem ja miałam spore szczęście - gdyby nie skarpetka (zwykle w upalne dni nie przywdziewam skarpet, dziś zrobiłam wyjątek), wrzątek nawiązałby bezpośredni kontakt z moją delikatną skórą. 
        Na stopie widnieje czerwona plamka, odczuwam lekki dyskomfort, ale to nic w porównaniu z tym, co by było, gdybym jak zwykle gotowała na boso. 
        Chwała skarpetkom, chwała ich producentom, chwała wynalazcy! I chwała temu wydarzeniu, bo w końcu mogłam pozwolić sobie na niepoważny ton. Zresztą dzisiejszy upał tak mnie zmaltretował, że nic sensownego bym z siebie nie wykrzesała. Wrzesień bardzo mnie w tym roku rozczarowuje....  

poniedziałek, 12 września 2016

Wrześniowe wyzwanie - dzień dwunasty

         Dla odmiany i dla zachowania równowagi chciałam dziś uderzyć w lekki ton i rozwinąć myśl, która zakiełkowała we mnie podczas słania łóżka. Chodziło o to, że to mężczyźni powinni być nazywani płcią piękną, bo nie muszą wysilać się tak jak kobiety, by wyglądać atrakcyjnie.
        Napisałam kilka zdań i od razu je usunęłam w przypływie poczucia zażenowania. 
Nie potrafię rozwodzić się nad tak płytkimi kwestiami, czuję się wtedy, jakbym cofała się w rozwoju. Potwierdza to fakt, że i w tej wersji wpisu wiele słów zostało skasowanych.
        Mogę powiedzieć: pan X jest piękny, pani Y prześliczna, ale tak rozwodzić się nad szczególikami albo kwestią urody ogólnie? Nie, za płytkie to, za mało istotne i wysoce irytujące, jak się w ciągu tych trzydziestu minut okazało. 
        Znów śniłam o apokalipsie, wielkich kulach obcej energii spadających z nieba i niszczących wszystko na swojej drodze. Przeżyłam ten atak. 

niedziela, 11 września 2016

Wrześniowe wyzwanie - dzień jedenasty

        Kiedy myślę o sobie jako o człowieku generalnie, lubię postrzegać siebie jako tę dobrą, a nawet jeśli nie dobrą w pełnym tego słowa znaczeniu, to przynajmniej z większymi skłonnościami do dobra niż zła.  Wszystko jest jednak kwestią perspektywy, pryzmatu, przez jaki na ową kwestię patrzę. 
        Wczoraj Zły porucznik zmusił mnie do spojrzenia na swoją rzekomą dobroć w kontekście wybaczania, które uważa się za jej fundament. 
Nie potrafię wybaczać. Nawet jeśli mówię, że nie mam już komuś czegoś za złe, nadal kipi we mnie gniew. Gdyby spotkała mnie naprawdę dotkliwa krzywda, chciałabym, aby mój oprawca cierpiał sto razy bardziej. Choćby się kajał, przepraszał gorliwie, nadal pragnęłabym jego krwi.   
       Nie jestem z tego dumna, bo to właśnie taka postawa sprawia, że na świecie wciąż panoszy się zło, dlatego chciałabym, aby nie było takich ludzi jak ja, żebyśmy wyginęli, a zostali tylko ci naprawdę szlachetni, pozbawieni genu mściwości. Tylko oni mogą zmienić ten świat na lepsze. O ile to w ogóle możliwe... 

sobota, 10 września 2016

Wrześniowe wyzwanie - dzień dziesiąty

         Dzień dziesiąty, jedna trzecia wyzwania za mną. Żałuję, że się go podjęłam. 
Po cichu liczyłam na to, że rozbudzi ono we mnie dawną kreatywność, tendencję do wyrażania małych myśli za pomocą dużej ilości słów, tymczasem potwierdziło tylko to, co już od dawna było mi wiadome: nie potrafię działać na gwizdek, potrzebuję wewnętrznego impulsu, weny. 
        Kolejny seans V for Vendetta rozbudził we mnie chęć wewnętrznej rewolucji; chcę ogolić głowę i wyzbyć się strachu, ale nie uśmiechają mi się tortury. Choć przyznać muszę, że zaszła we mnie swego rodzaju przemiana, taka maleńka, malutka, mikroskopijna wręcz rewolucyjka. Więzienie samej siebie przez trzy lata sprawiło, że wyzbyłam się tego okropnego wrażenia, że każdy mijany na ulicy człowiek patrzy na mnie i ocenia bardzo negatywnie. Teraz chodzę z podniesionym czołem, nie unikam kontaktu wzrokowego, kiedy komuś dobrze patrzy z oczu, nawet jeśli się nie znamy, posyłam mu uśmiech - ci wybrani zawsze go odwzajemniają. 
Dla niektórych mam zarezerwowaną chłodną obojętność, jasny sygnał, że nie mają już żadnego wpływu na moje samopoczucie, że ich negatywna energia w żaden sposób mnie nie dotyka.
         Nie czuję się w tłumie jak ryba w wodzie, ale już mnie on nie przeraża. Można nawet powiedzieć, że wśród ludzi emanuję ogromną pewnością siebie, której nigdy nie uświadczam będąc ze sobą sam na sam. Nie potrafię tylko określić, czy jest to faktyczny stan ducha, czy podświadoma poza, jakiś sprytny mechanizm obronny działający poza kontrolą świadomości.   

piątek, 9 września 2016

Wrześniowe wyzwanie - dzień dziewiąty

        Dziewiąty dzień dziewiątego miesiąca, głowię się i głowię, co by tu napisać, skoro wczoraj zanegowałam sens taplania się w autonienawiści i upubliczniania swych marnych bolączek. 
        Sny z zeszłej nocy? Pamiętam z nich niewiele, nie były zresztą ciekawe.
Myśli towarzyszące mi przed zaśnięciem i po przebudzeniu? Zbyt negatywne.
Odradzające się fascynacje? Nazbyt intymne.  
Złość na niektórych ludzi żyjących na tym świecie za ich obrzydliwe podejście do kwestii, która wcale nie jest mi bliska, a mimo wszystko dotyka? Z braku laku dobry i kit!
        Swoją przedtelewizorową aktywność do godziny dwudziestej trzeciej moja babcia dzieli pomiędzy telenowele i programy publicystyczne. Ogląda je bardzo głośno, więc, chcąc nie chcąc, wszystko słyszę. Wczoraj, przygotowując kawę, zasłyszałam rozmowę na temat homoseksualizmu i o mały włos nie rozbiłam kubka w przypływie nagłej złości. 
Nie chodzi nawet o to, co zostało powiedziane, nie o słowa, które zostały użyte, a o przykry wniosek wysnuty z czytania między wierszami - duża część społeczeństwa, mając przed sobą geja żyjącego w szczęśliwym związku i zwyrodniałego gwałciciela, ukrzyżowałaby tego pierwszego, bo drugi, no zgwałcił, ale kobietę, więc przynajmniej po bożemu. 
Smutne to, cholernie smutne. 

czwartek, 8 września 2016

Wrześniowe wyzwanie - dzień ósmy

        Dzisiejszy nastrój pozwala mi snuć jedynie gorzkie tyrady o zarzutach pod własnym adresem i złości z tym związanej. Ale po co to robić? Jaki ma sens przygnębianie samej siebie? 
Takie odczucia powinny być odpychane i zagłuszane, zagłębianie się w nie, ciągłe ich podsycanie nie ma najmniejszego sensu. Człowiek nie ma wyjścia, musi znosić samego siebie, łatwiej mu to przychodzi w atmosferze sympatii, choćby tej naciąganej. 
        Nie chcę być kojarzona ze snobistycznymi pseudo-nihilistami, którzy tak naprawdę czerpią przyjemność z tego, że sobie publicznie nawrzucają. Człowiek wydaje się wtedy taki głęboki. 
WYDAJE, słowo klucz. 
        Z roku na rok coraz bardziej łaknę prostoty. A może zawsze jej pragnęłam tylko ukrywałam to przed samą sobą, chcąc być kimś więcej niż jestem? 
        Znowu kupiłam cappuccino i lody, remedium na zjazd hormonalny. 






        Dostało się w tyłek od losu, ciężko, ale rzecz w tym, iż nie powinno się swoich przeżyć ujawniać. Lepiej już nawet szarżować, pogwizdywać, pleść byle banały.
- Ich trzech i dziewczyna; Eugeniusz Paukszta 
   

środa, 7 września 2016

Wrześniowe wyzwanie - dzień siódmy

        Gdzie się podziała moja gościnność? Co się stało z mą towarzyskością? 
Niezapowiedziani goście irytują, zapowiedziani tym bardziej, bo od samej pobudki jestem ucieleśnioną wściekłością. 
        Dom jest mą świątynią, przestrzenią osobistą, która nie lubi być naruszana. Oaza spokoju byłaby przesadą, aczkolwiek potrafię się tu wyciszyć i zamknąć w swoim świecie, gość jest w tym układzie intruzem. 
        Męczą mnie te obowiązkowe uśmiechy, nadskakiwania, wysłuchiwanie tych samych tyrad. Bo towarzyskości pozostało we mnie niewiele, ale kulturę wciąż mam i owa kultura nakazuje mi, wbrew wszelkiej złości, zachowywać się uprzejmie, by nie wywoływać w nikim dyskomfortu. 
To wykańcza, męczy okrutnie.
        Czasem myślę, że jestem miła, czasem widzę w sobie dupka. 
A może jestem miłym dupkiem? 
        Więcej tych sprzeczności, będzie zabawniej! 

wtorek, 6 września 2016

Wrześniowe wyzwanie - dzień szósty

        Te nocne polowania na czarownicę wykończą mnie psychicznie. Niby tylko sen, ale i tak się człowiek zdrowo nastresuje, uciekając przed zgrają wariatów w czarnych pelerynach. 
        Taki senny stres redukuje ilość dziennej energii i ciężko potem sklecić głupi wpis na bloga. W gruncie rzeczy mogłabym wklepać tu rządek przypadkowych liter, ale oszukiwanie samej siebie w wyzwaniu przez siebie samą rzuconym jest poniżej ludzkiej godności. 
Tak mi się wydaje. 

poniedziałek, 5 września 2016

Wrześniowe wyzwanie - dzień piąty

        Kiedy leżałam na łóżku i pochłaniałam bułkę z masłem i ketchupem, do głowy wskoczyła mi myśl o marnowaniu czasu. Nie minut, nie godzin, ale lat. 
         Mogłabym robić ważne rzeczy, a gapię się w okno i macham stopami w rytm nuconego Piano Man
         "Jestem pewien, że mógłbym być gwiazdą filmową, gdybym tylko miał możliwość wyrwania się z tego miejsca..."
        Czy te wszystkie gdybania to tylko głośno wypowiadane marzenia nie mające szans się ziścić, czy podsuwane przez podświadomość wizje życia, które człowiek prowadziłby, gdyby w pewnym momencie swojego istnienia podjął inną decyzję?
        Zawsze mnie to przerażało, z pozoru nieistotna rzecz może zmienić całe życie. Jedno tak zamiast nie i byłabym w zupełnie innym miejscu. 
        Czasem chciałabym mieć możliwość zobaczenia alternatywnej wersji swojej egzystencji, ale tylko czasem, bo im dłużej nad tym myślę, tym wyraźniej widzę, że w tym przypadku ignorancja to błogosławieństwo. 
        Każdy palnąłby sobie w łeb, wiedząc, że byłby kimś, gdyby tylko dwudziestego pierwszego września tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego drugiego roku wybrał odwyk zamiast butelki wódki 

niedziela, 4 września 2016

Wrześniowe wyzwanie - dzień czwarty

        To miał być taki piękny dzień, pierwszy pochmurny i deszczowy po fali nieznośnych upałów i wiecznego słoneczka (brrrr!). Obudziłam się i pierwszym dźwiękiem, który doszedł do mych uszu, był stukot kropli deszczu odbijających się od szyby - poezja!
        Już podnoszę kołdrę, już mam zamiar przejść do łazienki, by oddać się zbawiennym czynnościom higienicznym, gdy nagle słyszę dźwięk już nie tak przyjemny jak poprzedni - DZWONEK DO DRZWI! Do domu wlali się goście! Wściekłości, która mnie ogarnęła, nie da się opisać słowami. 
        Nieumyta, roztrzepana i krwawiąca musiałam czekać, aż w końcu łaskawie pojadą, żeby móc się spokojnie wykąpać. 
        Powinien istnieć jakiś odgórny zakaz odwiedzin przed godziną dwunastą. Ludzie, dajcie innym spokojnie egzystować, do cholery jasnej! Nie bądźcie tak cholernie egoistyczni, to moja działka!  

sobota, 3 września 2016

Wrześniowe wyzwanie - dzień trzeci

        Podświadomość zwizualizowała dziś jeden z mych największych lęków - zaatakował mnie psychopatyczny morderca, a ja pomyliłam noże. Zamiast tego, którym jednym ruchem mogłabym rozpłatać delikwentowi gardło, wzięłam tak tępy, że nawet nie skaleczyłabym się nim robiąc kanapki, co, jak się łatwo domyślić, znacząco utrudniło moją samoobronę i związane było ze sporym poprzebudzeniowym stresem.
        Tak, sny bywają złe, ale ich brak podczas bezksiężycowych nocy, kiedy to wlewająca się przez okno ciemność przytłacza człowieka jak jasna cholera i pogrywa sobie z jego zmysłami, wcale nie jest lepszy. Zaliczyłam takie dwie z rzędu, miniona byłaby trzecią, gdyby nie fakt, iż zmusiłam swoją wyobraźnie do tworzenia wesołych obrazków, choć wesoło mi nie było, bo byłam świeżo po seansie programu Ostatnie 24 godziny, odcinek poświęcony śmierci Rivera Phoenixa. 
        Nie byłam jego fanką, widziałam go tylko w jednym filmie, w którym grał jako bardzo młody chłopiec (poruszający i ujmujący Stand by Me), sprawę jego śmierci poznałam dziesięć lat temu, przekopując archiwalne artykuły poświęcone Johnny'emu Deppowi. Był wśród nich jeden bardzo poruszający, w którym John opowiadał o traumie, jaką była dla niego śmierć przyjaciela  i oskarżenia, które płynęły ze strony mediów i fanów Rivera. Wydało mi się to wielką niesprawiedliwością, nie można obwiniać właściciela klubu za to, że ktoś w nim przedawkował narkotyki, zwłaszcza w Hollywood, gdzie zażywanie ich po kątach jest powszechnie znaną praktyką, której nie powstrzymają żadne nakazy i zakazy. 
        Wczoraj po raz pierwszy skupiłam się w pełni na tragedii Phoenixów. Było mi ogromnie żal Rivera, w dniu śmierci był rok młodszy ode mnie, miał przed sobą świetlaną przyszłość, bo w odróżnieniu od wielu pozerów był naprawdę utalentowanym, wrażliwym i piekielnie intrygującym człowiekiem (dziś zaczęłam zagłębiać się w jego życiorys i twórczość artystyczną).  Ogromnie też współczułam Joaquinowi, który skradł część mego serca rolą Johnny'ego Casha i potwierdził swoją władzę nad tym fragmentem pozostałymi dokonaniami aktorskimi; oglądał śmierć własnego brata, nagranie jego rozmowy z pogotowiem wycisnęło ze mnie morze łez. 
        Bezwolnie pomyślałam o pewnej analogii z Cashem, którego zagrał ponad dekadę później: Johnny również stracił starszego brata i miało to ogromny wpływ na całe jego dalsze życie i relacje z ojcem. Pamiętam szczególnie jedną scenę przy stole, podczas której między ojcem a synem wybuchła kłótnia z tym właśnie związana.  Joaquin wydał mi się w niej wybitnie autentyczny, dziś po raz pierwszy zaczęłam myśleć o tym, jakie to musiało wzbudzać w nim emocje. 
Nie mam rodzeństwa, ale domyślam się, że jego utrata, zwłaszcza w takich okolicznościach, musi być ogromnie traumatyczna.
        Rzeczony film to Spacer po linie (org. Walk The Line), polecam każdej duszy artystycznej, nie tylko fanom Casha, sama poznałam jego twórczość dzięki temu filmowi i choć nigdy nie byłam fanką country, poddałam się bezwzględnie urokowi faceta w czerni. 

piątek, 2 września 2016

Wrześniowe wyzwanie - dzień drugi

        Zabobony, przesądy i gusła, rzecz stara jak świat, intrygująca pod względem teoretycznym, nie do zniesienia w praktyce. 
        Czytanie książki Oj, nie przez próg, nie przez próg! Marii Ziółkowskiej sprawiło mi swego czasu przyjemność, zawsze byłam ciekawa genezy tych wszystkich zjawisk, jednak gdy babcia macha mi krzyże nad ciastem, drapiąc się w dłoń przewiduje liczenie pieniędzy, a w upadku noża dopatruje się śpieszącego głodomora, czuję niewymowną frustrację.
        Nie mogę podrapać się w nos bez usłyszenia, że za moment będę zła, kiedy po zachłannym pochłonięciu zimnych ziemniaków łapie mnie czkawka, słyszę, że ktoś mnie wspomina, a zaczerwienienie ucha zwala się na karb obgadywania, nieważne, że chwilę wcześniej na siłę wpychałam kolczyka w zarastającą dziurkę. 
        Nie złości mnie sama wiara w te wszystkie rzeczy, w końcu każdy może wierzyć w co chce, irytuje mnie ignorowanie rzeczywistości, zaprzeczanie oczywistym faktom, odrzucanie logicznego ciągu przyczynowo-skutkowego. 
         Jest w tym oczywiście pewna ironia, bo sama wiecznie zaklinam rzeczywistość, taplam się w irracjonalnościach, odrzucam fakty na rzecz fikcji. Myślę, że to kwestia tego, iż w innych najbardziej przeszkadzają nam nasze własne wady. 
        Ale nie ma co się rozwodzić nad swoją hipokryzją, kiedy ciasto bananowe tak pięknie pachnie, a w ustach wciąż tkwi posmak przepysznej pizzy... 

czwartek, 1 września 2016

Wrześniowe wyzwanie

        Pierwszy dzień września, mam gorączkę. Klasycznie, wrzesień to mój sezon chorobowy. 
        W nocy nie mogłam spać, było za cicho, ciągle miałam wrażenie, że słyszę jakieś stukania i szmery. Ogarnął mnie paranoiczny nastrój, którego nienawidzę. 
Muszę koniecznie pozbyć się małego bukieciku sztucznych róż z parapetu - w nocnej ciemności wygląda jak ludzka twarz przylepiona do szyby. 
        Kolejna rocznica wybuchu II wojny światowej; w dwa tysiące trzynastym roku nawet wyrwana w środku nocy ze snu potrafiłam wyrecytować dokładny przebieg kampanii wrześniowej, teraz pamiętam bardzo niewiele i jest mi wstyd.
        Rzuciłam sobie pewne wyzwanie, polega ono na tym, by codziennie, przez cały miesiąc, publikować jakiś wpis, bez względu na to, czy mam coś do powiedzenia, czy też nie. 
Po co? 
Z czystej ciekawości, chcę sprawdzić, czy jestem w stanie to zrobić, testuję też swoje przystosowanie do dorosłego życia. Dorośli codziennie muszą wykonać jakiś obowiązek, czy mają na niego wenę i ochotę, czy nie mają. 
         Niech Moc będzie ze mną! 

piątek, 19 sierpnia 2016

Złamana? Pozornie

        Rzeczywistość stała się surrealistyczna, sny realne. Biorąc udział w zwykłym codziennym życiu, czuję się jakbym śniła, w snach jestem żywsza niż kiedykolwiek. Nerwy zastąpiła obojętność.
        Nie jestem już w stanie zaangażować się w stu procentach w życie poza umysłem, ale potrafię owo zaangażowanie udawać. Przynajmniej raz na trzy lata, w ramach akcji:
spójrzcie, nie jestem wariatką, możecie mi już dać święty spokój. 

poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Ucieczka z matni

        Ciało próbuje uciec z klatki, w której trzyma je umysł, nie przebiera w środkach. 
W dzień jestem skłonna mu ulec, nocą wpadam w histerię, próbuję zaklinać rzeczywistość, miotam się jak szaleniec. 
        Może to wołanie o pomoc, desperacka próba wydostania się na powierzchnię spod tony mułu. Albo znów dramatyzuję, dokonuję nadinterpretacji, folguję swej skłonności do przesady.
       Boli mnie głowa, ekran telefonu świeci zbyt jasno, piżama cuchnie tanim płynem do płukania. Sen mnie zbawi. Na chwilę.   






(15.08.2016 2:04)

poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Natura zrobiła swoje

Letni wieczór, jestem grabarzem. 

Skaleczyłam się w palec. 

Wbrew niektórym opiniom nie dostrzegam na swej głowie czepka. 

poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Małomiasteczkowy szał promocyjny

        Pewien znany hipermarket znacząco obniżył ceny napojów gazowanych; już na godzinę przed otwarciem cały plac zapełniony był ludźmi. Do niektórych, ani chybi, musiały wrócić wspomnienia z PRL-u. 
Wrzawa i ekscytacja, zupełnie jakby czekano na przybycie jakieś wielkiej osobistości. 
        Kiedy wrota w końcu się rozsunęły, tłum wlał się do hali na wzór stada rozwścieczonej szarańczy. Ludzie wyrywali sobie z rąk butelki, jak gdyby od nich zależało ich dalsze istnienie. Posypały się przekleństwa, pofrunęły włosy, krew nie polała się tylko dzięki czujnemu oku ochroniarza. 
        Półki i palety zostały ogołocone w ciągu paru minut, kasy przeżyły istny szturm, w kolejkach rozpoczęła się kolejna runda pojedynków na bluzgi. 
        Agresja - choroba przenoszona drogą kropelkową, pierwsze objawy pojawiają się już sekundę po zakażeniu. Sklep stał się strefą epidemii. 
         Czy zaleje resztę miasteczka, okoliczne wsie, cały kraj, a potem świat?
        Ale co to? Istny cud! Wystarczy przekroczyć próg i wszystko wraca do normy! Pan, który próbował wyrwać pewnej pani rękę, uśmiecha się teraz do niej uprzejmie i pyta o zdrowie. Cała dzikość została wessana przez czujnik ruchu i przekazana do zbiornika, gdzie będzie leżakować aż do kolejnej promocji.  


środa, 11 maja 2016

Dualizm

Zbyt szczelnie się zamykam
Czasem mam złudzenia
Człowiek we mnie znika
Oddycham od niechcenia 
Zbyt szeroko się otwieram 
W złudzenia się nie bawię
Coś się rodzi, a nie umiera
Ostatni oddech skradnę 

środa, 4 maja 2016

Ludzka krew

Szczotkuję zęby i pluję krwią.
Gryzę poliki i wypluwam krew.
Przygryzam wargę i zaczynam krwawić.
To takie ludzkie, a wcale nie czuję się jak człowiek.  

wtorek, 12 kwietnia 2016

Życie, śmierć i niebyt

        Długo nie mogłam zasnąć. Myślałam o zamordowanym szczurze. O wszystkich gryzoniach, którym ludzie odbierają życie bez mrugnięcia okiem. 
          Brutalnie przerwij żywot jednej istoty i tego samego dnia ubolewaj nad zgonem drugiej. Śmierć śmierci nierówna. 
        Nocna cisza szumi w uszach, piszczy niczym zabijane zwierze.
        Kontemplowanie niebytu wysusza błony śluzowe. 

wtorek, 5 kwietnia 2016

Cudzymi słowami: Joe Alex "Śmierć mówi w moim imieniu"

        Po co zabijać? Po co niszczyć istnienie innego człowieka, jeżeli i on, i ja, i my wszyscy jesteśmy tak beznadziejnie, okropnie skazani na śmierć? Czy nie przyzwoiciej byłoby spokojnie przebyć życie, starając się, żeby było znośne dla nas i dla innych, równie skazanych jak my? 

czwartek, 31 marca 2016

Cudzymi słowami: Lew Tołstoj "Sonata Kreutzerowska"

        - Powiadasz pan, jak bez tego miałby przetrwać rodzaj ludzki? [...] A po co ma trwać rodzaj ludzki?
- Jak to po co? Inaczej by nas nie było.
- A po co mamy być?
- Jak to po co? Ależ po to, by żyć. 
- A po co żyć? Jeżeli nie ma żadnego celu, jeżeli życie jest nam dane dla życia - nie ma po co żyć. 

piątek, 25 marca 2016

O mnie cudzymi słowami #2

        Dawno stracił złudzenia, pozbył się zapału. Odkąd jął podejrzewać, że przeciętność jest mu przypisana już do końca życia, coraz mniej miał ochoty do działań, które by wykraczały ponad codzienną, szarą krzątaninę. Spał, jadł, kochał, odpoczywał, pracował z rosnącym przekonaniem, że w tym i wszystkim innym pozostanie miernotą.

Maciej Kuczyński Rok Barana 

środa, 16 marca 2016

Dwuminuta

Statystyką jestem
Niezdarnym gestem
Szczypiącą skórą
Nudną lekturą
Frazesem pustym
Tworem błotoustym
Niedolą. 

poniedziałek, 7 marca 2016

Cynifiloblablabla

        Krąży mi po głowie sporo rzeczy - źródła irytacji, frustracji i rozżalenia. Chciałabym napiętnować mnóstwo paskudnych zachowań, które czynią obcowanie z drugim człowiekiem tak wysoce przykrym. 
Tylko po co? 
Jaki sens ma wałkowanie czegoś po raz setny?
W gruncie rzeczy zakorzenia to nienawiść i agresję jeszcze głębiej zamiast ją wyplenić. 
        Tak wielu się w tym tapla, mnóstwo osób pokazuje ohydę świata z własnej perspektywy, zalewa mnie to z każdej możliwej strony i pytam się: po co? Na co to wszystko? 
        Czy chcę być jeszcze jedną cegiełką w tym murze? Trybikiem w machinie zmanierowanego cynizmu? 
Lepiej poczytać książkę, a filozofowanie zostawić filozofom. 

poniedziałek, 29 lutego 2016

Pogromca nienawiści

        Postawiłam sobie w życiu nowy cel - wyzbyć się nienawiści, którą pielęgnuję w sobie od wielu lat. 
Może to mnie uzdrowi, może pomoże spojrzeć łagodniejszym okiem na świat. 
        Chciałabym być tak zacięta i uparta w dobrej sprawie, jak uparta i zacięta jestem we wszystkim, co mnie niszczy. 

sobota, 20 lutego 2016

Ciekawe jak to jest...

Ciekawe jak to jest, gdy nie porzuca się swoich marzeń i pragnień. 
Ciekawe jak to jest, gdy prze się do końca, pokonując przeciwności.
Ciekawe jak to jest, gdy słabości przekuwa się w najmocniejsze strony.
Ciekawe jak to jest, gdy się nie ucieka i nie chowa za urojonymi lękami. 
Ciekawe jak to jest, gdy udowadnia się komuś, że zbyt surowo cię ocenił.  
Ciekawe jak to jest być prawdziwym człowiekiem. 

poniedziałek, 1 lutego 2016

Szczerość vs Bełkot

        Chcąc pisać o prostocie szczerej wypowiedzi, niemal utopiłam się w swojej własnej patetyczności i nadętości.
Prawdziwa ironia losu: łaknąć tego, co prawdziwe, taplając się w plastikowych słówkach. 
        Przeraża mnie moja własna tendencja do stawiania się ponad wszystkich i wszystko. 
To jeden z tych dni, kiedy dopada mnie fałszywe przeświadczenie, że stoję na wyższym stopniu świadomości i mogę bezkarnie wyłuszczać lepszość swojego rozumowania nad rozumowaniem osób, które w gruncie rzeczy postępują tak samo jak ja: przemycają w swoich z pozoru altruistycznych wypowiedziach skrajnie próżne poglądy.
Wszyscy chcemy być kimś więcej niż jesteśmy. 
Szczęśliwie, w takie dni potrafię teraz wyśmiać samą siebie i w mgnieniu oka usunąć ociekający samouwielbieniem bełkot. 
  

piątek, 22 stycznia 2016

Hipokryzja? Słabość płci? Sama nie wiem...

        Wstydzę się tego, jaka czasami bywam płytka: na co dzień gardzę normami społecznymi, ale trafiają się takie noce, kiedy to płaczę, bo od nich odbiegam.
Szczycę się tym, że nie ulegam presji otoczenia zaślepionego chorym ideałem piękna, ale od czasu do czasu ubolewam nad tym, że nie spełniam jego wymogów.
        Bycie kobietą to najgorsze, co mogło mi się przytrafić.  

        Czasami sobie myślę, że mogłabym być bardziej powściągliwa. 




[...] 
nie wolno nosić serca na dłoni, szczególnie jeśli się ma szerokie biodra. 
- Patrick Quentin Mój syn mordercą? 

wtorek, 19 stycznia 2016

Dziwki i dziwkarze

        Nic obejrzanego w telewizji nie wzbudziło we mnie tylu negatywnych emocji, co dokument Chwała dziwkom
Czułam gniew, oburzenie i obrzydzenie. I adresatkami tych odczuć wcale nie były kobiety sprzedające swoje ciała, tylko mężczyźni, których wypowiedzi tam prezentowano. 
Choć nie wiem, czy to ludzkie ścierwo można nazywać mężczyznami.  
Burdele muszą istnieć, bo inaczej byśmy gwałcili, bo przecież znalezienie kobiety, z którą można zbudować relację lub też przeżyć jednonocną przygodę (za obopólna zgodą) jest niemożliwe! Za kobiety się płaci, albo się je gwałci, nic pomiędzy! 
I ten sposób, w jaki się o nich wypowiadali, te wszystkie inwektywy i lejąca się litrami pogarda, choć to właśnie oni, te nie potrafiące kontrolować chuci kreatury, zasłużyły na to, by nimi gardzić. 
Istotnie, jeszcze nigdy nie dokonałam w myślach tak wielu kastracji jednocześnie. 
        Moje spojrzenie na to zjawisko społeczne znacznie się zmieniło. Nie czuję już wstrętu do prostytutek, żal mi ich, nawet tych, które robią to z własnej woli.
          Owszem, można powiedzieć, że lepiej, żeby napalony knur poszedł do burdelu niż zgwałcił kogoś w ciemnym zaułku, ale sprowadzanie kobiety do roli seksmaszynki jest okrutnie poniżające i smutne. Smutne przede wszystkim. Tak samo jak brak kontroli nad popędem płciowym.